wtorek, 1 marca 2011

Cały dzień na miotle - czyli przedwiosenne porządki

To był impuls! ;) zresztą tak najłatwiej zabrać się za większe sprzątanie. Nie wiem, czy inni też tak mają - ja w każdym razie tak. Jeden z Synków został ze mną dzisiaj w domu, ponieważ wczoraj, podczas zajęć na basenie sprawdzał głową wytrzymałość kafelków, którym jest wyłożone dno. Na szczęście to nic poważnego, nawet podejrzewam, że dolegliwość jest z tych co "paluszek i główka", ale wolałam nie ryzykować i dziecko zostało w chałupie. Jeśli chodzi o podstawy na których wyrodna matka (czyli ja) - a wyrodna bo wątpiąca w skargi dziecka - opiera swoje wątpliwości jest deklaracja genobiorcy, że na ból głowy pomagają mu sucharki. Sucharki jednak już wyszły, pożarte przez Wiadomokogo. Teraz strach pomyśleć co będzie dalej ;)

Ale do rzeczy. Weszłam do pokoju Córki, która - na jej szczęście - nie znajdowała się w zasięgu moich rąk, bowiem to co u niej zastałam to słów brak! Plagi egipskie przy tym to pikuś! Zdeterminowana by ten bajzel uprzątnąć, zwłaszcza że dzieciątko potrzebuje teraz wyjątkowo sprzyjających warunków do nauki skoro za miesiąc ma egzaminy do gimnazjum, rozpanoszyłam się po pokoju (wysypisku?) niczym huragan Cathrina. Synek ponad moją głową oglądał film na komputerze Córki, więc moim działaniom nie towarzyszyły efekty akustyczne, bowiem słowa które cisnęły mi się na usta były zdecydowanie niecenzuralne, a obecność dziewięcioletniego dziecka skutecznie wyłączyła mi fonię.
Jak już po jakiś czterech godzinach (niech ten wynik zaświadczy o skali bajzlu, zwykła skala od 1 - 10 skończyła się jakieś dwa razy wrrr) mogłam włączyć odkurzacz. I doznałam iluminacji, oświecenia znaczy, objawienia, choć zdecydowanie związanego z poskramianą materią. Od niedawna jestem szczęśliwą posiadaczką nowego odkurzacza. Stary poległ na posterunku (już nie mogłam na niego patrzeć, więc żalu nie było) a nowy ma wypasiony osprzęt. Nie rozumiałam do dziś determinacji mojego Męża, żeby kupić koniecznie odkurzacz z ssawką do kurzu (to ta okrągła z długim włosem). I bingo!! Moje życie w sekundę zaczęło jawić się w różowych kolorach, bez kurzu na ścianach (mamy drewniany dom, deski w środku, wizualnie - bosko, do sprzątania - koszmar, unikam koszmarów, więc kurz się zalęgł na dobre :(), bez scenografii strychowej (bo pająki). Okazało się, że mój Mąż po prostu mnie uszczęśliwił! :D To sprawiło, że kolejne dwie godziny latałam po chałupie jak opętana, śmiejąc się przy tym co i raz - co wzbudziło wyraźne podejrzenia dziecka, które zaczęło mi się przyglądać z uwagą. Ponieważ dziecko chore już na chore nie wyglądało, więc żeby przestało gapić się na matkę zostało zagonione do swego i brata pokoju. Tym samym w domu przejaśniało. Co prawda dzisiaj kury poszły w odstawkę, ale na ten wpis musiałam znaleźć chwilkę, gotując w międzyczasie pomidorówkę, bo zaraz wpadnie wygłodniała reszta Rodziny. Pa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz