Kuchnia-i-ja

Kuchnia i jadalnia to serce mojego domu, ciepłe, tętniące życiem, pachnące i rozkoszne. Cały czas się zmienia. To coś dodaję, to ujmuję. Jestem fanką przeróżnych narzędzi kuchennych: miotełek, chochelek, pędzelków, widelców, sitek, tłuczków, miareczek... lista chyba się nie kończy.

Fascynacja tą sferą życia datuje się w okolicach mojego wczesnego dzieciństwa. Lubiłam towarzyszyć mojej Mamie w kuchni. Pamiętam jak miałam sześć lat, byłyśmy na wczasach. Poszłyśmy z Mamą na grzyby. Mama zbierała grzyby jadalne, ja - co popadło, ze wskazaniem na olszówki. Pamiętam, że las był piękny, soczyście zielony, pachnący. Było parno, a ja jak szalona zbierałam te olszówki z niewzruszonym zamiarem zrobienia z nich "czegoś pysznego". Dałam się jednak przekonać Mamie, że ugotuję "coś pysznego" dla swojej lali... Istotne przy tym było wytłumaczyć mi, jako dziecku mającemu zawsze swoje zdanie (jedynacy tak mają ;) ), żebym gotując te pyszności ograniczyła się wyłącznie do mieszania w garnuszku i dodawaniu przypraw (nota bene wsypałam do tej "zupy" wszystkie przyprawy jakie miałyśmy). Ten moment śmiało mogę uznać za początek mojej fascynacji kuchnią i gotowaniem. Nie zrażały mnie nawet nieudane próby, jak choćby kotlety z kaszy gryczanej, wykonane zgodnie z przepisem z pierwszej książki kucharskiej (dla dzieci), które niestety nie spotkały się z uznaniem mojego Taty, na którego opinii zależało mi najbardziej - jak każdej córeczce tatusia zresztą.

Dzisiaj gotuję z przyjemnością i pasją. Domownicy i nasi goście lubią zasiadać przy naszym owalnym stole a ja nie posiadam się z dumy, jeśli wszystko znika ze stołu, a biesiadnicy biorą kolejne dokładki.

Niedoścignionym dla mnie wzorem jest Nigella Lawson - okrzyknięta w swoim kraju reprezentantką "gastro-porno". Jest wzorem zarówno w kwestii umiejętności kulinarnych, zniewalającego uroku, jaki i zachwycającego seksapilu.

19 marca 2011

O ile naprawdę dobrze gotuję (bez fałszywej skromności) o tyle wypieki kompletnie mi nie wychodzą. Zaś zachwycający zapach świeżego pieczywa panoszący się po domu wart jest podejmowania kolejnych, nawet rozpaczliwych prób.

Rok temu z Z. kupiliśmy maszynę do chleba. Choć wielu znajomych starało się odwieźć nas od tego pomysłu, że po co, że zachwyt zaraz minie, że wciśniemy maszynę w kąt najdalej za dwa miesiące. Nic to! Postanowiliśmy być konsekwentni. Konsekwencji starczyło nam na jakieś cztery miesiąc z okładem. Po tym czasie ja już nie mogłam znieść zapachu drożdży dominującego w pieczywie niezależnie od dodatków które wrzuciłam. Jeszcze przez połowę roku maszyna stała na blacie w kuchni (żeby znajomi nie mieli używania) w końcu poddałam się. Podczas przedwiosennych porządków jakieś dwa tygodnie temu maszyna karnie powdrowała na najwyższą półkę w kuchni.

Dochodzę do wniosku (nie pierwszy raz zresztą) , że przedmioty martwe "swój rozum mają" :) Podczas naszego pobytu w Łodzi na początku tego tygodnia, kupiliśmy - na wyprzedaży zresztą - książkę o pieczeniu chleba! Maszyna ma więc szanse wrócić na honorowe miejsce w kuchni :) Zobaczymy co z tego wyjdzie. Po pobieżnej lekturze książki dochodzę do wniosku, że znowu dam jej szanse. Bo ten zapach.... Ten zapach wart jest podjęcia tego heroicznego - w moim przypadku - wysiłku.

Zapach i wysiłek muszą poczekać, ponieważ zaginęło w akcji mieszadło. Niestety nawet na allegro nie znalazłam pasującego do mojej maszyny, czekają mnie za to odwiedziny w serwisie Kenwooda.




Pstrąg w maśle z pieczarkami i białą cebulą.

potrzebne składniki:

4-5 półtuszy pstrąga (ja kupiłam jakiś rzadki gatunek, bowiem mięso było szlachetnie różowe - w końcu pstrąg to ryba z łososiowatych, niemniej jednak częściej spotykany o białym mięsie na pewno wyjdzie podobnie. Przy okazji wygooglałam co to mógł być za pstrąg i wychodzi na to, że zapewne był to dziki potokowiec w odróżnieniu od popularniejszego pstrąga tęczowego)
1 duża biała cebula zwana także czosnkową
30-40 dkg pieczarek
3/4 kostki masła
mały kubeczek śmietany 18%
oliwa z oliwek z pierwszego tłoczenia (proponuję używać tej oliwy, ponieważ ma ona zdecydowanie najdelikatniejszy smak bez charakterystycznego, często dominującego potem w potrawach aromatu)
sól pieprz

Umyte pieczarki (proponuję nie obierać ze skórki ani nie szorować szczoteczką, ważne by pozbyć się resztek podłoża, na którym rosły grzyby, żeby nic nie chrzęściło potem w zębach), pokroić na duże kawałki; średnie i małe grzyby na pół, wzdłuż (przez kapelusz i nóżkę), większe na cztery części także wzdłuż. Na rozgrzaną na patelni oliwę, na ostry ogień wrzucamy pieczarki i nie solimy (!) wówczas nie puszczą wody. Potrząsając patelnią przyrumieniamy pieczarki, następnie pieprzymy odważnie (najlepiej pieprzem prosto z młynka, bo wówczas uzyskamy bogatszy aromat, ale bez defetyzmu: mielony z torebeczki też jest doskonały). Przyrumienione pieczarki przekładamy do ogrzanego naczynia i utrzymujemy w cieple, np. na odwróconej pokrywce na garnku, w którym gotują się ziemniaki na obiad. Najlepiej nie przykrywać, żeby nie skapciały. Teraz czas na cebulę. Kroimy ją w cienkie talarki i używając tej samej patelni, wrzucamy na rozgrzaną łychę masła. Podstawowym zadaniem jest uzyskanie uduszonej "na szklisto" cebuli, nie powinniśmy dopuścić do przyrumienienia czy co gorsza przypalenia. Kiedy cebula jest już gotowa, solimy ją nieco na zapas (pieczarki są niesolone), następnie wrzucamy odstawione wcześniej pieczarki, wszystko zalewamy śmietaną i jak tylko zobaczymy, że całość zaczęła wrzeć zdejmujemy z ognia i utrzymujemy w cieple - nawet na tej samej pokrywce nad ziemniakami - do czasu podania.

Teraz czas na rybę.
Oskrobane półtusze pstrąga solimy (ale niezbyt dużo), następnie rozgrzewamy na dużej patelni (żeby swobodnie zmieściła się półtusza wzdłuż) warstwę oliwy i dwie łyżki masła. Kładziemy na rozgrzany tłuszcz pstrąga i na dość mocnym ogniu utrzymujemy 3-4 minuty. Następnie bardzo delikatnie odwracamy rybę na skórkę i po kolejnych 3-4 minutach z powrotem bardzo, bardzo delikatnie odwracamy znowu skórką do góry. Masła w trakcie smażenia - a w zasadzie gotowania ryby w maśle - musi być bardzo dużo. To tak, jakby ryby znajdowały się w maślanej kąpieli. Trzeba pilnować, żeby ryba się nie przyrumieniła. Odwróconą skórką do góry rybę, bez problemu przy użyciu drewnianej lub plastikowej szpatułki pozbawiamy skórki, która powinna odejść lekko, nie uszkadzając mięsa.
Po wyłożeniu ryby na półmisek albo na indywidualne talerze wykładamy na rybę pieczarki z cebulą. Do tego dania podałam ziemniaki z masłem i koperkiem oraz rukolę z sałatą rzymską, lekko skropioną oliwą i odrobinę posoloną.
Przepis się sprawdził - Rodzina była zachwycona :) Smacznego!

Wielkanocna kaczka z Wyspy Ptaków

potrzebne produkty:

jedna, średnia (tj. ok. dwukilogramowa) kaczka
garść żurawiny
jedno jabłko
50 ml porto
cynamon
majeranek
sól

Umytą kaczkę nacieramy solą i majerankiem (także wewnątrz), do "brzucha" pakujemy pokrojone na cztery cząstki jabłko bez gniazda nasiennego i garść żurawiny, następnie wlewamy do środka porto. Żeby zawartość nie wysypała się w trakcie pieczenia przewiązałam kaczkę sznurkiem kuchennym. Po umieszczeniu ptaka w rękawie do pieczenia z wierzchu i od spodu oprószamy cynamonem. Następnie - zgodnie z zasadą: 25 minut na każde pół kilograma kaczki - pieczemy nie więcej niż dwie godziny w temperaturze 175 stopni. W konsumpcji kaczka powinna rozpływać się w ustach, być mięciutka i aromatyczna. Przepis banalny - efekt doskonały. Zresztą inspiracją był udziec indyka, który przygotowuję także z żurawiną oraz - dla odmiany z 50 ml soku malinowego -  i piekę długo w niezbyt wysokiej temperaturze. Przepis także banalny a efekt murowany!! Smacznego!

Pączki 

składniki:

1 kg mąki
10 dag drożdży (najlepsze z Lidla - lokowanie produktu ;) )
6 żółtek
1/2 litra mleka
10 dag cukru białego
1 jajko
50 ml spirytusu
10 dag masła'
1 cukier waniliowy
szczypta soli
słoik konfitury z dzikiej róży lub ok.  400 g innej gęstej marmolady (ja używam marmolady z Biedronki)
6 kostek smalcu (opak. 20 dag)





Drożdże ucieramy z łyżką cukru, dwiema łyżkami mąki i połową szklanki cukru. Odstawiamy na ok. godzinę w ciepłe miejsce. Do miski przesiewamy mąkę, mieszamy z rozczynem, dodajemy żółtka ubite z cukrem, całe jajko, resztę mleka, cukier waniliowy, spirytus i szczyptę soli. Mieszamy, łączymy, wyrabiamy (najlepiej jak ktoś trzyma miskę, żeby ciasto nie poderwało naczynia i nie wybiło nam zębów ;) ).
Gdy ciasto zaczyna odchodzić od ścian miski (ale bez fanatyzmu...) odstawiamy na pół godziny w ciepłe miejsce (ja wstawiam miskę z ciastem do piekarnika, ustawionego na 50 stopni  C i termoobiegiem. Potem wyciągamy ciasto, którego ilość powinna się co najmniej podwoić. Nabieramy garstkę ciasta (ręce najlepiej nasmarować olejem i co któryś pączek ponawiać smarowanie), w dołek w cieście wkładamy około łyżeczkę marmolady i metodą "szczypaną" sklejamy brzegi placka. Umieszczamy szczypanką w dół, na stolnicy wysypanej mąką. Po wyrobieniu wszystkich pączków (powinno ich wyjść od 25 do 30 w zależności od wielkości garstki ;) ) odstawiamy znowu w ciepłe miejsce. Ponieważ stolnica nie mieści się do piekarnika odstawiam na napaloną kozę. Po pół godzinie wrzucamy po 4 - 6 pączków (w zależności od średnicy wysokiego garnka, w którym rozgrzany jest smalec) i smażymy na złoty kolor z każdej strony, obracając pączki patyczkiem (najlepiej zdają egzamin patyczki do chińszczyzny). Wykładamy na papier, odsączamy z tłuszczu, następnie na talerz i posypujemy cukrem pudrem (w opcji może być lukier, wówczas dekorujemy pączki jak lekko ostygną). Aby tłuszcz nam się nie palił należy wrzucać do niego po plasterku surowego ziemniaka (jak się zrumieni, wyjmujemy i wrzucamy następny plasterek)


Pączki wychodzą jak marzenie!!
Smacznego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz