wtorek, 19 kwietnia 2011

Amigdalina i Kurkuma... i nie chodzi o bajkę mistrza Christiana :)

Nie lubię mailowych agitek czy łańcuszków jakiegokolwiek autoramentu. Temat jednak zajmuje mnie od pewnego czasu szczególnie i każda szansa na wygranie walki z nowotworami elektryzuje mnie. Zwłaszcza jeśli okazuje się, że naturalne sposoby walki z rakiem są często na wyciągnięcie a my nie mamy o tym pojęcia. I nie chodzi o to, że jest to wiedza tajemna czy podejrzana.

Powód jest prozaiczny: substancje występujące w przyrodzie, do których każdy z nas może dotrzeć są... nie do opatentowania.
A to już zupełnie nie podoba się lobby farmaceutycznemu. Zwłaszcza, że od dziesięcioleci wielkie koncerny medyczne żyją z rządowych grantów (praktycznie we wszystkich rozwiniętych krajach) i SZUKAJĄ, szukają i szukają lekarstwa na nowotwory... ze zmiennym powodzeniem.

Uprzedzam od razu, że nie jestem wojującą ekolożką czy zakręconą przeciwko cywilizacji zacofaną BABĄ. Staram się tylko trzeźwo oceniać sytuację, a obserwacja tego co się dzieje w mediach począwszy od histerii kleszczowej, poprzez ptasią, świńską i bógjedenwiejeszcze jaką grypę, pseudomedykamenty uodparniająco-erekcjujące na pneumokokach skończywszy to nic innego -według mnie - jak byty społeczno-medialno-komercyjne. Zwróciliście może uwagę, że większość preparatów stricte medycznych przecież, reklamowanych jest w mediach pod hasłem "SUPLEMENTÓW DIETY"?! Nasze prawo bowiem - jak większość ustawodawstwa cywilizowanego - zabrania reklamy leków. Daruję sobie już w tym miejscu rozwodzenie się na temat hipokryzji w tym względzie, której nawet nikt nie próbuje demaskować...

Co zatem robią farmaceutyczne giganty aby nie dopuścić do rozpowszechnienia się naturalnych, dostępnych dla każdego i TANICH!!! metod, które mogą ustrzec ludzi przed nowotworami a w wielu przypadkach wręcz zwalczyć chorobę? Od embarga na informacje (media i farmacja to dwa byty poważnie współzależne od siebie) po otwarte ataki i wskazywanie zgubnych skutków płynących ze stosowania innych, niż produkowanych przez nich substancji leczniczych.


Tymczasem chcę wspomnieć o dwóch "substancjach", na które natknęłam się ostatnio w kontinuum czasoprzestrzennym:
AMIGDALINA - czyli witamina B17 oraz KURKUMA

W tekst wplotę linki do tekstów w sieci, z których korzystałam żeby przygotować ten post.
Zaczniemy od poczciwej Amigdaliny, która ma nie tylko bajkowe imię (kojarzy mi się tak między Panem Andersem a "Gwiezdnymi Wojnami" :) ) ale okazuje się, że może zdziałać cuda.

"W latach 50-tych, po wielu latach badań, znany biochemik nazwiskiem dr Ernst T.Krebs wyodrębnił nową witaminę, której nadał liczbę B 17 i nazwę “Laetrile”. W miarę upływu lat tysiące ludzi przekonało się, że Krebs ostatecznie odkrył drogę do całkowitej kontroli nad wszelkimi formami raka czym wywołał podział na zwolenników i przeciwników trwający do dzisiaj. Ale w latach 50-tych Ernst Krebs nie miał pojęcia, w jakim to gnieździe szerszeni ośmielił się zamieszać.
Nie będąc w stanie opatentować B 17 ani też zapewnić sobie wyłącznych praw do witaminy, międzynarodowa farmakologia przypuściła zmasowany atak propagandowy o niespotykanej zjadliwości przeciwko Laetrile, pomimo faktu, że niezbite dowody jej skuteczności w kontrolowaniu raka istnieją."

Kilka dowodów na poparcie koncepcji dr Krebsa:
  • parę wieków temu jedliśmy chleb z domieszką nasion prosa i lnu, bogatych w witaminę B17, a teraz chleb pszeniczny i żytni, który zjadamy nie ma jej w ogóle;
  • jeszcze nasze babcie zwykły dodawać pokruszone nasiona śliwek, czereśni, jabłek, moreli do swych domowych konfitur i dżemów (nasiona wszystkich tych owoców są jednym z najpotężniejszych źródeł witaminy B 17 na świecie);
  • Hunza - plemię żyjące w Himalajach, spożywające w diecie min. morele i proso, rośliny obfitujące w B17 nie chorują na raka czy choroby serca;
  • Eskimosi, oraz amerykańscy Indianie w tradycyjnej diecie mają upolowaną zwierzynę (łososia, karibu) oraz dzikie jagody nigdy nie zapadają na raka ani choroby serca. Z kolei karibu żywią się przede wszystkim trawą strzałkową, która zawiera ogromne ilości witaminy B17;
Niestety większość zachodnich kultur dokonało modyfikacji genetycznej żywności min. traw i żywności, którą karmi się zwierzęta domowe, doprowadzając do powstania odmian niemal pozbawionych amigdaliny lub zredukowanej do ilości bez znaczenia leczniczego.

 "Podczas gdy Hunzowie i Eskimosi otrzymują przeciętną, jednostkową dawkę witaminy B17 w wysokości 250 – 3.000 mg na dzień, Europejczycy, spożywający “zdrową” współczesną żywność, przyjmują jej zaledwie 2 mg. [...] 

Ogromny udział w globalnej wojnie wypowiedzianej B17 przez międzynarodowe instytucje farmaceutyczne miały amerykańskie FDA ( Food & Drug Administration) i AMA ( American Medical Association). Zorganizowały nagonkę medialną udowadniając, że cyjanek zawarty w amigdalinie jest śmiertelną trucizną.

"[...]Witamina B 17 Laetrile Doktora Krebsa ekstrahowana była z pestek moreli a następnie syntetyzowana w formę krystaliczną przy użyciu jego własnego, unikatowego procesu. Wtedy amerykańska FDA zaczęła bombardować media opowieścią o nieszczęsnym małżeństwie, które zatruło się po zjedzeniu surowych pestek moreli w San Francisco. [...] Od tego momentu spożywanie pestek moreli lub B 17 Laetrile stało się jednoznaczne z popełnianiem samobójstwa. [...]
 Witamina B17 jest nieszkodliwa dla zdrowych tkanek z bardzo prostego powodu: każda molekuła B 17 zawiera jedną jednostkę cyjanku, jedną jednostkę benzaldehydu i dwie jednostki glukozy(cukru) ‘zamknięte’ razem. Po to, aby cyjanek mógł stać się niebezpieczny trzeba najpierw ‘otworzyć’ molekulę, aby go uwolnić, potrzebny jest trick którego może dokonać jedynie pewien enzym, zwany beta-glucosidase, który jest obecny w całym ciele ludzkim w maleńkich ilościach przy czym jego ilość znacznie wzrasta do znacznych ilości ( stukrotnie wyższych) tylko w jednym miejscu: w siedlisku złośliwego narośla rakowego. Tak więc cyjanek bywa jedynie jakby ‘otwierany’ w miejscu, gdzie znajduje się rak, z drastycznymi efektami, które całkowicie niszczą komórki rakowe, ponieważ benzaldehyd ‘otwiera’ się w tym samym czasie. Benzaldehyd jest śmiertelnie niebezpieczną trucizną, która wówczas działa łącznie z cyjankiem, wytwarzając truciznę sto razy silniejszą, niż każdy z nich z osobna. Połączony efekt tych związków na komórki rakowe najlepiej pozostawić wyobraźni. Ale co z niebezpieczeństwem dla reszty komórek ciała? Inny enzym, rhodanese, zawsze obecny w daleko większych ilościach niż ‘otwierający’ enzym beta-glucosidase w zdrowych komórkach, posiada prostą zdolność kompletnego rozdrobnienia i przetworzenia zarówno cyjanku jak i benzaldehydu w produkty korzystne dla zdrowia. Jak można przewidzieć, komórki rakowe nie zawierają w ogóle rodanezu, co pozostawia je kompletnie na łasce tych dwu niebezpiecznych trucizn.
[...]

Część zacytowanego powyżej tekstu oraz dodatkowe informacje tutaj. Natomiast szczegóły dotyczące produktów, w których można znaleźć B17 opisane są tutaj.


Podobno najwięcej B17 jest w:
  • pestkach owoców: jabłek, moreli, wiśni, nektaryn, brzoskwiń, gruszek, śliwek.
  • roślinach strączkowych: bobie, ciecierzycy, soczewicy (skiełkowanej), fasoli półksiężycowatej, mung (skiełkowanej), fasoli ozdobnej.
  • orzechach: gorzkich migdałach, macadamia, nerkowca.
  • dzikich jagodach, jeżynach, aronii, żurawinie błotnej, dzikim bzie, malinach, truskawkach.
  • nasionach oleistych: lnie, sezamie, chia (szałwii hiszpańskiej)
  • trawach: akacji (Acacia Mill.) - nie wiedziałam, że to trawa..., alfalfa (skiełkowanej), wodnych trawach, sorgo alepejskim , trojeści amerykańskiej , pszenicy (trawie). 
  • ziarnach: kaszach owsa, jęczmienia, brązowego ryżu, gryki, chia, lnu, prosa, żyta, wyki, pszenicy.   
  • oraz pędach bambusa, roślinie fuschia, sorgo i dzika hortensji. Mam pewne wątpliwości co do fuschii i hortensji, bo chyba są trujące...
Wiele z podanych powyżej produktów, można jednak bez większego trudu kupić i bez żadnego ryzyka spożywać. Przyznam nawet, że kiedy dowiedziałam się o kolejnym przypadku nowotworu wśród moich Najbliższych, zaopatrzyłam Pacjenta w kilogram pestek moreli kupionych bez problemu na aukcji internetowej. Powiem więcej: lekarze, którzy wycięli do tej pory dwa guzy, jednoznacznie stwierdzają, że mają one wtórny charakter. Cały czas szukają źródła pierwotnej kanalii, która wysiała się do usuniętego już węzła. Obszary które lekarze obstawiają to: wątroba, trzustka i krtań. Dwie ostatnie są najmniej "fajne". Ale mój ukochany - choć były - Teść, grzecznie codziennie zjada garść pestek, więc z Z. obstawiamy, że może lekarze po prostu już niczego nie znajdą a ten Wspaniały Człowiek jeszcze długo będzie dziadkował naszej gromadce.

A teraz słowo o Kurkumie. Odwiedzając w ubiegłą niedzielę moją Przyjaciółkę w Olsztynie, dzieląc się z nią informacjami na temat B17, dowiedziałam się, że podobne - antynowotworowe - właściwości posiada Kurkuma. Znalazłam w sieci artykuł: "Kurkuma - rak pożre się sam" informacje o tej bardzo docenianej w Azji, a zwłaszcza w Indiach, przyprawie.
"Irlandzcy naukowcy stwierdzili, że kurkuma dosłownie zabija komórki nowotworowe. Co więcej proces ten jest niezwykle szybki. W dodatku kurkuma wysyła sygnał, który powoduje, że komórki rakowe zjadają się same. Chodzi o ekstrakt z kurkumy, który przebadali irlandzcy naukowcy. – Badania Centrum Naukowego Cork ds. Nowotworów ukazują kolejną dobroczynną właściwość głównego składnika popularnego na całym świecie curry. Okazuje się, że jasnożółty ekstrakt kurkumy, dosłownie zabija komórki rakowe [...].
Cytowana jest wypowiedź doktor Sharon McKenna z zespołu naukowego, który stoi za najnowszym odkryciem. " Kurkuma dosłownie zabija komórki nowotworowe. Co więcej, proces ten jest niezwykle szybki. Zrakowiała tkanka ginie w 24 godziny. Odkrycie irlandzkich naukowców zelektryzowało onkologów."
W sieci spotkałam się jeszcze z podpowiedziami, że właściwości antyrakowe kurkumy znacznie wzmaga połączenie jej z czarnym pieprzem. Wydaje się więc na tzw. "chłopski rozum", że dodawanie kurkumy do wielu potraw nie nastręcza problemów, chyba, że ktoś wybitnie nie trawi aromatu curry, choć mowa jest tutaj o niewielkich ilościach. Ja od pewnego już czasu - niezależnie od tych rewelacji - dodaję kurkumę min. do naleśników czy ciast żeby "poprawić" kolor :)

Swoją drogą przekonałam się nie raz , że jeśli je się instynktownie, to dokonuje się najwłaściwszych wyborów. Wsłuchując się w swój organizm, i sięgając po coś konkretnego, na co mamy ostatnio chęć, często dostarczamy organizmowi tego, czego najbardziej potrzebuje. Przekonałam się o tym na własnej skórze, gdy przez kilka lat nie jadłam mięsa, a wyniki żelaza, magnezu i obu cholesterolów miałam wzorcowe. Jadłam to, na co miałam ochotę. Z tamtego okresu datuje się między innymi moja wielka miłość do szpinaku, pod każdą postacią. Z. obstawia nawet, że gdyby można było kupić szpinak w sprayu - też bym ochoczo po niego sięgnęła ;)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz