czwartek, 14 kwietnia 2011

Cholernie osobiście...


Czuję się jak kompozytor czekający na nutę, od której zacznie nowy utwór, jak poeta wsłuchujący się w ujmujący wers, który przychodzi ze świata. Dopadła mnie nostalgia. Próba nazwania tego stanu napawa mnie niepokojem.

Spłynęła na mnie dzisiaj dziwna refleksja. Piszę bloga, zależy mi na nim, cieszę się, że są osoby, które czytają moje zapiski. Każdy komentarz czy informacja ze świata, że to co piszę kogoś wzruszyło czy poruszyło sprawia mi ogromną przyjemność. I nawet nie będę się zastanawiać czy to moja próżność, czy też nie ma w tym nic niewłaściwego. Lecz od kilku dni nie piszę. Zastanawiałam się czy skończyły mi się pomysły, czy znudziło mi się pisanie bloga? 

A może po prostu nie mam o czym pisać. Uświadomiłam sobie, że piszę wówczas, gdy wydarza się COŚ. 

Tymczasem nic wielkiego się nie zdarzyło od kilku dni. 

Siedzę teraz u Wydawców, kolejnym oswojonym w ostatnim czasie miejscu. Dobre miejsce na posiedzenie, na zjedzenie dobrego śniadania, obiadu czy deseru. Można tu wypić dobrą kawę. Nawet siedzenie w fotelu i przyglądanie się ludziom może skłonić do fajnych przemyśleń. Tymczasem nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego! Nawet zaniepokoiłam się czy to nie nawrót jakiś depresyjnych nastrojów. Ale skoro wszystko mi się podoba i cieszy nawet to nie mam nic do powiedzenia? Czy umiem tylko pisać interwencyjnie? Wiersze umiem pisać, gdy jest mi smutno, lub czegoś wyglądam. Jeden, jedyny raz napisałam wiersz – zresztą bardzo mi się podoba – gdy byłam naprawdę Szczęśliwa. To wiersz dla Z. W pierwsze nasze święta gwiazdkowe. Już wiele lat temu.

Tymczasem zapytam siebie znowu: czy rzeczywiście nic się nie dzieje? 

Niemożliwe, żeby takie nastroje zadumkowe pojawiały się bez powodu. Wiem! To rozkminy. Moje ubiegłoroczne odkrycie. Słowo, które świetnie oddaje sposób w jaki moje myśli penetrują jakiś temat, zdarzenia, osoby, świat… Ostatnio poruszyła mnie szczególnie rozmowa z moją Matką. Nie wiem czy powinnam o tym pisać, ale skoro zaczęłam, to nawet jeśli tego nie pokażę światu być może będzie stanowiło rodzaj doraźnej terapii.

Zanim jednak o tym - jeszcze jedno zdanie. Mam kryzys zawodowy. Nie ma co się oszukiwać. Jestem na zakręcie. Ale za każdym zakrętem są nowe widoki. Czasem się ich obawiamy, niekiedy to co zobaczymy nas przeraża, lecz za jakiś czas pojawi się nowy zakręt a za nim… coś może nas zachwycić, może okazać się naszym spełnieniem. Kiedyś wrócę do tego tematu.

Przed pisaniem o niektórych rzeczach powstrzymuje mnie obawa przed grafomanią. Z drugiej strony co mnie to obchodzi? Przecież nie robię tego zawodowo (jeszcze ;) ). Nie staję w szranki z pisarzami, publicystami, dziennikarzami. Piszę dla siebie – bo lubię! Udostępniam dalej – a nóż ktoś ma podobne rozkminy… A wiadomo, że nic tak dobrze nie robi jak uświadomienie sobie, że nie jesteśmy kosmitami, że ktoś inny ma podobne rozterki albo jest podobnie do nas pokręcony. Właśnie dlatego bardzo chcę pisać nie tylko do szuflady!

Wracając do MOJEJ MATKI. To specyficzna osoba… I niech to na razie wystarczy. 
Zawsze miałam skłonność krytycznego spojrzenia na swój rodzinny dom. Z wiekiem coraz częściej dopadają mnie wątpliwości czy można pisać o wszystkim… Może to pewna forma nielojalności…  niektórzy tak uważają.  Oczywiście problematyczne jest to, że ktoś ze znajomych moich Rodziców, czy oni sami wreszcie trafią na ten lub podobny osobisty tekst. Choć chyba niespecjalnie są zainteresowani moimi rozkminami.

Wracając do Matki. Czy ja się boję o tym pisać? A w zasadzie dlaczego? Bo się obrazi? Bo ktoś mnie skrytykuje? Hm. To w końcu moje życie. Mam do niego prawo. Mam prawo czuć, rozumieć i oceniać...

Lecz wracając do MOJEJ MATKI. Nigdy nie było najłatwiej. Ostatnio jednak, po ogromnych staraniach – mam wrażenie, że nawet ze strony nas  obu – stosunki sprawiały wrażenie lepszych niż bywało. 

Ostatnio jednak moja Matka zrobiła coś, co nie pierwszy raz, ale chyba najbardziej dotkliwie niż dotąd, zraniło mnie. I chyba nie chodzi tylko o moje ego. Chodzi o coś znacznie więcej. Nie umiem teraz tego w tej chwili dobrze nazwać. 

Moja Matka skrytykowała, frontalnie zaatakowała inną matkę. 
Mnie. Swoją córkę. 

Okazała brak zaufania, brak szacunku dla mnie i chyba w gruncie rzeczy dla siebie samej. Choć nie sądzę by zdawała sobie z tego sprawę. Skrytykowała bezprzykładnie! 
Odkąd dzieci wyrosły z pieluch coraz częściej pojawiały się dobre rady. Nawet żartobliwie z Z. nazywaliśmy Ją – „wujkiem DOBRA RADA”. Do tej pory jednak było to śmieszne, niekiedy zasługiwało na zapomnienie czy zlekceważenie, bardzo rzadko na uwagę. Lecz podczas ostatniego pobytu dowiedziałam się, że jesteśmy nieodpowiedzialnymi rodzicami, w gruncie rzeczy to my ponosimy pełną odpowiedzialność za problemy szkolne czy wychowawcze naszych dzieci, że oczekujemy, że szkoła wyręczy nas w wychowaniu dzieci, że niewłaściwie zabieramy się do wszystkiego co związane z nauką dzieci. 

Nawet jeśli jest w tym prawda, to podana obrzydliwie. Rzucona w twarz, bez ostrzeżenia, bez miłości, jak przez osobę pozbawioną uczuć, empatii.

Dowiedziałam się, że psycholog, która postawiła diagnozę dotyczącą dysleksji (zresztą u całej naszej Trójki, jednak u jednego z synów szczególnie głębokiej), tak naprawdę plecie bzdury. Dzieciom absolutnie nie wolno o tym mówić, bo wykorzystają i w ogóle nie będą chciały się uczyć! Że dziecko, które ma takie problemy jak nasz syn trzeba zmuszać do nauki, trzymać siłą przy książkach, nie odpuszczać! Zresztą powołała się przy tym na autorytet znajomego... dozorcy, którego syn również boryka się z podobnymi problemami. Oni jednak – w przeciwieństwie do nas – pracują z synem, dzięki czemu kończąc obecnie podstawówkę ma prawie same czwórki. Że matka odrabia z nim wszystkie lekcje od pierwszej klasy. A ja zupełnie nie pracuję z dziećmi, czytaj: nie odrabiam z nimi lekcji. I cholera, nie będę odrabiać z Dziećmi lekcji!!! Uważam, że trójki naszej Córki, która sama do wszystkiego dzielnie dochodzi, która pierwszy raz w życiu przyniosła dwie czwórki z matematyki, która dla przyjemności sięga po zadania z matematyki, bo wreszcie znalazła przyjemność w nauce, czego skutecznie do tej pory szkole udało się nie rozwinąć (opinią nt. naszego systemu szkolnego podzielę się innym razem) są tysiąc razy cenniejsze niż czwórki piątki czy szóstki duetu matka-dziecko!
Ale to wszystko i tak nic!

Co mnie zabolało najbardziej? 

Otóż dowiedziałam się, że jestem wyzuta z ambicji. Że wydaje mi się, iż tylko zapewnienie dzieciom pożywienia, opieki, dbanie o zdrowie i szczęście to zadania rodzinnego domu. Tymczasem rodzice powinni mieć ambicje, popychać dziecko, realizować poprzez dziecko swoje ambicje. Szczerze mówiąc zaniemówiłam. Nie sądziłam, że to w ogóle możliwe, by moja własna Matka opowiadała takie herezje, które już w połowie bodaj dwudziestego wieku uznano za niewłaściwą metodę wychowawczą.
Na potwierdzenie swoich słów, moja Matka stwierdziła, że to kim jestem dzisiaj zawdzięczam wyłącznie ambicjom i determinacji moich rodziców...
Ufff.  Zabolało.  Zabolało ale przemilczałam. Zaproponowałam zakończenie rozmowy. Wyszłam. To było prawie tydzień temu a ja nie mogę dojść do siebie.

To zresztą był dopiero pierwszy odcinek prawdziwegoweekendowego serialu, jaki zafundowała mi moja matka. Pozwoliła sobie bowiem na bezprzykładną krytykę duchowego wychowania jakie zapewniamy swoim Dzieciom. Poczułam się tak, jakby ktoś – mimo, że to osoba, która wydała mnie na świat – zaglądał mi w najintymniejszy kącik. 
Poczułam się jakbym stała nago pośród tłumu szyderców, wskazujących na mnie brudnymi paluchami, którzy krytykując i wyśmiewając mnie wznoszą się na szczyty hipokryzji i dwulicowości. Choć te dwa słowa są niemal synonimami, to specjalnie ich używam. Pierwsze bowiem bardziej odnoszę do sfery duchowej, wiary i przekonań, drugie do moralności, odwagi cywilnej itp.

I wylało się. 
Być może za jakiś czas usunę ten tekst. Teraz jednak czuję ulgę. Choć przykro mi jak cholera!

2 komentarze:

  1. Strasznie mi smutno sie zrobilo jak to przeczytalam.... korci mnie zeby napisac wiecej, ale powiem krotko: twoje zycie, twoje dzieci i ty wiesz co dla nich jest najlepsze. I tak trzymaj. Twoja Przyjaciolka na obczyznie.
    P.S i niech ci do glowy nie przyjdzie zmiana planow przyjazdowych!!!!

    OdpowiedzUsuń

Komentarz