czwartek, 24 lutego 2011

Podpieranie stołu skrzypcami

"Podpieranie stołu skrzypcami" - to określenie często używane przez jedną z moich coachingowych Klientek dla podkreślenia absurdalności jakiejś sytuacji i podejmowania nieadekwatnych w danych okolicznościach działań. Nie wiem czy jest Ona autorką tego powiedzenia, ale lubię je bardzo i najlepiej posłuży mi jako kanwa tego wątku, który będzie początkiem rozliczenia się z 2010 rokiem w pracy.
Muszę to wreszcie zrobić, bo mam wrażenie, że tkwię w miejscu, bo ta sprawa nie jest załatwiona.
12 miesięcy 2010 roku w pracy mówiąc najogólniej etatowej, to z jednej strony moje zaangażowanie dzięki miłości do zawodu, który uprawiam od 15 lat, dyspozycyjność i kreatywność a z drugiej opór materii, przejawiający się w tendencyjności ocen szefów, uśmiercanie ciekawych projektów u zarania, brak zgody na realizację tych, które na ich polecenie przygotowałam, wreszcie niesprawiedliwe oceny osób, których frustracja przejawiała się w bezpardonowych atakach werbalnych i wirtualnych.
Do rzeczy: zaczęło się od tego, że stanowczo odmówiłam działań niezgodnych z sumieniem, zawodową etyką czy wreszcie z prawem. Osoba bardzo wpływowa i napływowa, wkrótce po podjęciu pracy w firmie okazała się dużo bardziej chciwa na pieniądze i wpływy niż komukolwiek mogło przyjść do głowy. Ponieważ to mężczyzna to może powinnam użyć zwrotu "osobnik" a nie "osoba" zwłaszcza, że to rzadko występujące w przyrodzie - w co nadal wierzę :) - indywiduum. Osobnik skompromitowany na poprzednim stanowisku, działający ewidentnie na szkodę pracodawcy, lecz  być może nie na własną (...), dzięki wsparciu środowiskowemu, znalazł się w naszej firmie, tym samym spadając jak kot na cztery łapy. Obecnie piastowane przez niego stanowisko pozwala mu na jeszcze większą hucpę i zaspokajanie swojej chciwej natury. Cóż, na drodze do szczęścia stanęłam ja ze swoimi zasadami i niewyparzoną buzią. Walka nierówna, bowiem mój bezpośredni przełożony - jednocześnie capo di tutti capi w firmie - okazał się capi ale nie tutti, osobnik bowiem ma przemożny wpływ na jego decyzje. Tak więc sukcesywnie, starając się przeskakiwać ponad rzucanymi mi pod nogi kłodami, z każdym miesiącem czułam narastające napięcie i frustrację. Moja serdeczna znajoma zwie mnie wojownikiem. Zwykle tak jest, że nie poddaję się przeciwnościom, lecz mobbing jakiemu zostałam poddana ostatecznie sukcesywnie podkopywał moje zdrowie. W kwietniu nie pomagał już deprim czy calms. Trafiłam do lekarza, z zaburzeniami snu (zjawisko wcześniej zupełnie mi nie znane), z nadreaktywnością i stanami apatii przeplatanej epizodami złości graniczącej z furią. Jedynie dzięki coachingowi, który uprawiam z poświęceniem i niejako z powołania nie zwariowałam kompletnie. Fakt, że mogę pomagać ludziom odnaleźć ich drogę do celu jest jak odtrutka, jak powiew ożywczego powietrza.
Od wakacji - po rozmowie z szefem, gdy powiedział, że chce abym zniknęła z firmy do końca roku - każdy dzień w pracy już nie był kolejnym, który witałam z radością, do biura bowiem szłam jak skazaniec. Czułam się jak koń w kieracie. 
Jak się okazuje niezdrowo jest robić przerwy, gdy koń "leci z nóg". Oczywiście nie kryję sarkazmu, bowiem ostatnie dwa tygodnie 2010 roku, pierwszy urlop od dwóch lat spędziłam w domu, na rozkoszowaniu się rodziną, widokami za oknem i świątecznemu maratonowi kuchennemu (który nota bene ubóstwiam). I co? Drugiego stycznia około 16.00 zdałam sobie sprawę, że zaczyna spowijać mnie rodzaj przerażenia, obezwładniającego strachu i dojmującego smutku. Nazajutrz miałam pójść do pracy po urlopie. Przepłakana noc w ramionach mojego Męża sprawiła, że rano w lustrze nie poznałam siebie, bowiem z odbicia patrzyło na mnie zapuchnięte zombi. Poszłam do lekarza i okazało się, że daleko w tym stanie nie zajadę. Lekarz zdecydował o zwiększeniu leków antydepresyjnych i wprowadzeniu nasennych. Od kilku dni czuję, że zaczynam się prostować i wojownik odwija bandaże. Tak jak powiedziałam swojej znajomej: słuchaj wojownik, też ma prawo odpocząć, wylizać rany i pozwolić sobie na chwilę wytchnienia i rekonwalestencję. Choć zajęło mi to trochę czasu, dziś wiem, że moja pracy w firmie okazała się być podpieraniem stołu skrzypcami, ani to zdrowe dla instrumentu ani użyteczne dla stołu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz