piątek, 16 marca 2012

świat się rozświergala :)






 Jeszcze jest rześko, ale w powietrzu fruwa optymizm. Zaglądam w ogrodzie to tu, to tam, już widać pierwsze malutkie pączki.

Gdyby nie jutrzejsza kolacja u Justyny i manicure, których zrobiła mi wczoraj Aga, to już rzuciłabym się w grządki-porządki. Zwłaszcza, że są miejsca, gdzie pozostałe po ubiegłym lecie liście czy gałązki zasłaniają nowe roślinki, wyglądające ku słońcu. Z drugiej jednak strony, to dopiero połowa marca, więc i przymrozki się pojawią. Być może więc, te ubiegłoroczne zaschlaki powinny zostać, żeby osłonić przed nocnymi przymrozkami młodziutkie roślinki. Nie wiem. Będę musiała zasięgnąć języka u doświadczonych ogrodników :) 
W tym miejscu powinny pojawić się krokusy i
szafirki (do tych ostatnich mam wielką słabość od dzieciństwa).






Tymczasem, ja też wyraźnie się ożywiłam, mam sto pomysłów na minutę, doby nie starcza, żeby to wszystko zrealizować, napisać, przemyśleć. Ale cieszę się z tego obudzenia po zimowym przyśnięciu. Klienci też robią porządki w swoich planach i głowach, odrywają potrzebę by ich wesprzeć - a dzięki temu ja mam dużo satysfakcjonującej pracy i pieniądze.


Poranny telefon ze szkoły Córki też rozpromienił mi piątek. Pani pedagog podzieliła się swoimi spostrzeżeniami. Z jej relacji wynika, że nasza Córka przestała chodzić na wagary. To już miesiąc - według szkoły - kiedy chodzi systematycznie. Do nauki też zabiera się chętniej i bez ponaglania (to akurat nasze obserwacje).

Dzisiaj w rozmowie Z. podzieliłam się swoją refleksją na temat wychowania. Może nadmierna kontrola nie jest dobrym sposobem na "wyregulowanie" nastolatka. Do głowy przyszła mi następująca ilustracja: przyrównałam wychowanie dziecka do spaceru po nierównym terenie, gdzie tu i tam znajdują się bardzo głębokie doły czy przepaści. Rolą rodzica jest w umiejętny, niemal niewidoczny sposób towarzyszyć w tej wędrówce i uważne przyglądać się czy dziecku nic poważnego nie zagraża. W chwili realnego niebezpieczeństwa, rodzic łapie dziecko, żeby nie osunęło się w przepaść. Co do zasady jednak dziecko powinno iść tą ścieżką w przeświadczeniu, że samo obiera kierunek, będąc jednocześnie spokojne, że w razie niebezpieczeństwa może liczyć na rodzica. Nie sztuką jest bowiem, trzymanie za rękę, czy kołnierz i opowiadanie dziecku, że cztery metry dalej jest przepaść, że po drugiej stronie głębokie doły... Po pierwsze i tak nam nie uwierzy, postanowi to sprawdzić osobiście, a zrobi to najpewniej wówczas, gdy nie będzie nas w pobliżu. Po drugie - stara prawda, że uczymy się na własnych (!) błędach przecież wciąż nie straciła na znaczeniu.

A dzień ostatecznie wygląda trochę inaczej niż to sobie w tym tygodniu zaplanowałam. Miałam sama zostać w piątek, popracować koncepcyjnie (w tym rozliczyć podatek za ubiegły rok), dopisać to i owo do książki. Tymczasem zaspaliśmy o blisko półtorej godziny, więc Z. z Córką zebrali się biegusiem (w locie zrobiłam im kanapki), a Chłopcy zostali ze mną. W efekcie, staram się pracować tak, jak zaplanowałam, ale żeby móc w ogóle się skupić, siedzę ze stoperami w uszach. No cóż. Takie realia :)

Mój Syn zrobił mi herbatę i przyniósł do mojego "biura". Ha! Nasze dzieci zaczynają się "amortyzować"!! :)

1 komentarz:

  1. Oj, droga Pisząca, po sposobie pisania widzę, że faktycznie energia Cię rozpiera. Jesteś nieźle nakręcona :) Mam wrażenie, że literki nie nadążaja za Tobą pojawiać się na ekranie. :)
    Pozdrawiam i przesyłam buziaki.
    Wiesz kto.

    OdpowiedzUsuń

Komentarz