piątek, 30 marca 2012

14 godzin w stolicy...

Cały dzień spędzony w stolicy niemal od świtu do późnego wieczora, to coś za czym nie przepadam (eufemizm!). Rano angielski, potem "giro" po "adresach" ;) Wpadłam do Anki na herbatę (ma tylko owocową - też coś!) i kanapeczki z pasztetem (mniam), potem do rzadko (niestety) odwiedzanej części Rodziny po rolki dla Chłopaków. Rolek prawie zapomniałam, bo dwie godziny przyjemnej pogawędki zakrapianej herbatą (czarną - wreszcie ;) ) i zajadanej dojrzewającym na ogniu, przedświątecznym bigosikiem minęły nie wiadomo kiedy, gdy okazało się, już szybko muszę się zbierać, żeby zdążyć z kolejnymi zadaniami dnia. Potem odstawka samochodu do Z. do pracy i biegiem do Strefy, na spotkanie z Klientką i na Warsztaty Optymistyczne.

I o tym chwilkę dłużej: warsztaty były kolejnym sukcesem. Justynka prowadziła temat "Jak efektywnie wykorzystać czas na sen?". Nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała się samodzielnie też do tych warsztatów przygotować, żeby nie siedzieć jak niemota :). Lecz to co znalazłam w internecie z jednej strony na pewno dało mi jakiś grunt, do zagadnień, o których mówiła Justyna, ale dobrze, że nie zagłębiałam się dalej, bo byłaby to strata czasu. Justynka bowiem tak jasno poukładała tę skomplikowaną materię i rozkręciła interakcje, że z materiału zaplanowanego na jedno spotkanie - wyjdą nam na pewno dwa. W między czasie jak nitki z kilimu wyciągałyśmy kolejne zagadnienia, które chcemy zgłębić - jak choćby temat świadomej relaksacji itp. Przed nami jeszcze medytacje i "dywagacje", w których przewodnikiem będzie Adzia. Słowem: gdyby nie fantastyczny dzień, to te czternaście godziny w mieście...
Już nic nie powiem, wszak optymistką jestem!

Do domu dotarłam tuż przed 23.00, na macanego weszłam pod prysznic i do łóżka, rzuciłam jeszcze okiem na wiadomości, na moje ukochane DOMO i w kimono.

Rano, gdy wstałam, żeby pomóc Z. w wyprawieniu dzieciaków do szkoły (mój rekonwalescent wczoraj wymiotował w szkole, więc dzisiaj znowu został w domu, a ja z nim) czułam się t r a g i c z n i e, trochę tak jakbym wypadła z pędzącego pociągu. Ale dzisiaj JUŻ wiedziałam dlaczego mnie telepie zimno, dlaczego idę po schodach jak zombi, dlaczego każdy mięsień mnie boli jak cholera, dlaczego nie wiem na jakiej planecie się znajduję, dlaczego łupie mnie głowa i w ogóle, dlaczego jestem taka do d...

A to wszystko dzięki wczorajszym warsztatom. Tak, tak! Po pierwsze zimno mnie telepało, bo zostałam wyrwana z głębokiej fazy snu, gdy temperatura mojego ciała była obniżona, a "grzałka" która włączająca się naszym organizmie ok. godziny szóstej jeszcze nie wystartowała (do tego ja miałam zupełnie przestawiony rytm, bo zasnęłam dopiero około północy). Szłam jak zombi, ponieważ w fazie głębokiego snu, nasze mięśnie zaczynają się regenerować, napływa do nich krew (odpływająca z innych narządów) więc jak wstałam w trakcie "procesu" to ręce i nogi miałam spuchnięte jak banie. Wówczas wchodzenie i schodzenie po schodach w moim wykonaniu to niezły widok... Jak uporałam się ze śniadaniem, wróciłam do łóżka. Nawet coś mi się śniło potem - co wskazuje, że weszłam w płytką fazę snu, tzw. fazę REM inaczej zwaną snem paradoksalnym, a pamiętam nawet co mi się śniło, bo Synek przyszedł przed ósmą i wyrwał mnie z marzenia sennego oświadczeniem, że już pora wstawać (miałam ochotę go pogryźć). Metoda na dosypianie - o czym wiem od wczoraj - jest niestety mało warta. Po ponownym bowiem położeniu do łóżka, nie weszłam już w pełny cykl snu z głęboką fazą. Zatem tak jak rano, tak i obecnie - a już dzień w rozkwicie - czuję się zupełnie do d... choć tak naprawdę nie dosłownie do "TEGO" bo mam kaca z niewyspania. A jak mam kaca z niewyspania, to już na nic, nawet na "TO" nie mam ochoty :)

Dzisiejszej nocy natomiast mam zamiar się wyspać (o ile nie zagadamy się z Mamą, która przyjeżdża na weekend), bowiem kolejną,z soboty na niedzielę, znowu zarwę. Na domiar złego będę po alkoholu (impreza!) a zgodnie z informacjami od Justynki, sen po alkoholu nie jest pełny, bowiem, małe są szanse na "przespanie" pełnych cykli snowych (ale zgrzyta to słowo) a tylko wtedy sen jest najbardziej kaloryczny, regenerujący i zdrowy.

Jedno mogę przyznać: w teorii już jestem mocniejsza. Wiem co robić, żeby dobrze spać: cisza, komfortowa (tj. niezbyt niska i niezbyt wysoka) temperatura otoczenia, zaciemnienie (jak jest ciemno wydziela się w naszym organizmie melatonina niezbędne do prawidłowego zasypiania i wysypiania się).
Lecz teoria w moim przypadku ma małe szanse na nadążeniem za praktyką. Bo poza powyższymi warunkami, które w zasadzie są spełnione w naszej sypialni, to w łóżku robię rzeczy zupełnie NIEWŁAŚCIWE: jem, oglądam telewizję i czytam. A to wszystko niewłaściwie "zakotwicza" nas z łóżkiem... ŁÓŻKO jest do SPANIA (ewentualnie do kochania :) ) ale nie do ww rzeczy! Ale dostałam od Justynki dyspensę: ok. możesz jeść, czytać i oglądać, pod warunkiem, że nie jest "to ZAMIAST snu". Bo jeśli ktoś ma problemy z zasypianiem, to po piętnastu minutach bezowocnego oczekiwania na sen - wynocha z wyra!

Przejść się, napić, nawet poczytać czy pooglądać - proszę bardzo. Ale do łóżka - tylko w jednym celu! Zatem po pierwszym szoku, uspokoiłam się. Zasypiam bez problemów, więc mogę jeść czytać i oglądać w łóżku tak, jak robiłam to do tej pory :) Zatem teoria sobie, a moja praktyka sobie. Gorzej jest bowiem z rytmicznością (stałymi godzinami kładzenia się - bo wstawanie mam systemowe - i zaniechaniem odsypiania zaległości i wysypiania się na tzw. "zapas" w weekendy ), tak bardzo ważnymi dla jakości naszego snu. Nad tym muszę jeszcze popracować. Choć jak ktoś spróbuje mnie obudzić przed piątą rano w weekend - obiecuję solennie POGRYZĘ!

a zamiast adekwatnej może fotografii, śliczna... 
czyż nie?

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz