poniedziałek, 26 marca 2012

Marzanna utopiona i zasmarkane skutki tegoż

Siedzę w domu i doglądam Przeziębionego Malucha.

Pogoda zdradliwa, więc i są efekty. Dzieciaki weekend spędziły poza domem (nic tak doskonale nie odświeża uczuć jak chwilowa rozłąka ;) ). Razem ze swoją gromadą harcerską wszystkie nasze Dzieci, Sztuk Trzy, wypadły w piątek po lekcjach i wróciły w niedzielę wczesnym popołudniem. Wszystko po to, żeby utopić Marzannę, odtrąbić KONIEC ZIMY i początek WIOSNY. Lekka zadyszka portfela nie zepsuła nam humorów.

W DOMU zostaliśmy tylko MY. Było... cudnie. Kolacja przy świecach, dobry film i jeszcze inne bardzo fajne rzeczy... :) Stwierdziliśmy nawet, że fajnie by było, gdyby Dzieciaki zaangażowały się w coś, co zajmowałoby je np. co drugi weekend. Wiem, wiem, znajdą się malkontenci, którzy będą odsądzać nas od czci i wiary, jednak każdy, kto wychowuje co najmniej jedną Pociechę wie jak BARDZO docenia się chwile, gdy Pociecha jest Gdzieś. Gdzieś, gdzie jest bezpieczna, szczęśliwa itp. itd.

Ale wszystko co dobre, szybko się kończy - laba też. W niedzielę, wracając do domu, odwiedziliśmy jeszcze całą wesołą gromadką moją Mamę, która w poniedziałek obchodziła kolejne urodziny :D Po powrocie do domu odbyło się gruntowne domywanie Towarzystwa, które - w przypadku chłopców - zupełnie nie narzekało na brak dostępu do prysznica przez dwie i pół doby. Córka natomiast dokonywała tak gruntownych ablucji, że ledwo starczyło ciepłej wody z termy dla reszty domowników. W związku ze zmianą czasu, wszyscy położyliśmy się wcześniej, żeby poniedziałku nie zaczynać z deficytem snu, który ciągnąłby się przez cały tydzień.

Rano jednak czekała nas "niespodzianka": Maluch ma kaszel, czerwone gardło i odmawia współpracy w kwestii wyjazdu do stolicy po nauki. Ostatecznie zmieniłam swoje plany i bez żalu zostałam w domu. Co prawda ranek był przymrozkowy i spod kołdry nie chciało się wychodzić, jednak ok. dziesiątej wyrzuty sumienia wyrwały mnie z pieleszy. Zrobiliśmy sobie z synkiem śniadanie w łóżku, pooglądaliśmy TV i poprzytulaliśmy bez jęków konkurencji, która zwykle w osobie drugiego Bliźniaka domaga się przytulnego egalitaryzmu.

Potem już poszło z rozpędu. Wzięłam się za gruntowne sprzątnięcie przyziemia. Szalet, w który pralnię obróciła Jeżynka - nasza zimowa sublokatorka - szarpnął mną do głębi. Wzięłam się więc już metodycznie za posprzątanie pralni, spiżarni, białego i kominkowego pokoju. Co prawda do świąt jeszcze daleko ale dzięki temu, że dzisiaj tak dokładnie wszystko posprzątałam przed samymi świętami tylko machnę dwa razy szmatą i szczotką i będzie ok. Przede mną jeszcze parter i pierwsze piętro. Ale jak rozłożę sobie na kilka dni to nie powinnam wyzionąć ducha. Weekend zapowiada się dość chłodny więc raczej nie poszaleję z oknami, ale może na początku przyszłego tygodnia wezmę się i za okna. Tak bardzo lubię jak są czyste na święta. To taki fajny czas, gdy w prawie każdym domu są błyszczące, czyste okna. Cały świat zdaje się pachnieć czystością. To jedyny taki czas w roku, gdy naprawdę widać czystość i ład niemal w każdym domu, ogrodzie, obejściu.

Aha i jeszcze jedna bardzo ważna, wiosenna informacja: Jeżynka została wypuszczona do naturalnego środowiska! Mam nadzieję, że niedługo spotka swojego Pana Jeża i być może zimowa podopieczna będzie zaglądać do naszego ogrodu ze swoim jeżowym przychówkiem.

2 komentarze:

  1. Jeżynka wygląda jak ja dziś -zamyślenie w oczach po padnięciu na pysk-pozdrawiam serdecznie i łączę się jako chwilowo cierpiąca na nadmiar dzieci w domu:)

    OdpowiedzUsuń
  2. :) Ty zasadniczo w ogóle masz fajnie. W domu Dzieci w pracy Dzieci. Zdaje się, że raczej to lubisz... :) Widziały gały... Pozdrawiam Cieplutko Olu :)

    OdpowiedzUsuń

Komentarz