środa, 30 maja 2012

spieszę z wyjaśnieniami

Po parodniowej przerwie w publikacji moich pseudomądrości blogowych, zawsze, ale to zawsze, czuję się winna. Od razu postanawiam się tłumaczyć dlaczego mnie nie było, co robiłam itd. To chore przekonanie zakorzenione już w dzieciństwie, choć ogranicza mnie okropnie i z czego zdaję sobie sprawę, cudnie kwitnie w mojej podświadomości. Zatem aby wybrnąć jakoś z uśmiechem i przymrużonym  okiem powiem tylko, że: "działo się". I wiernych Podczytywaczy pragnę poinformować, że działo się, lecz nie na łazienkowym froncie. Front robót remontowo-budowlanych idzie swoim tempem, Z. w magiczny sposób, mimo rozpierduchy w samym sercu domu, pod koniec weekendu tak wszystko uprząta, że zupełnie normalnie da się żyć w ciągu tygodnia. Cały miniony tydzień był jakiś zwariowanie zajęty. Nic spektakularnego co prawda się nie zdarzyło, świat nie skłonił mnie do snucia filozoficznych rozważań, lecz kalendarz miałam zapełniony niemal do godziny. Za to już od ostatniego weekendu cała moja uwaga, energia, rozum i serce zajmował wtorek, który był wyjątkowo obciążony zarówno czasowo jak emocjonalnie. Na godzinę jedenastą umówiona była geodeta - biegła sądowa, która miała dokonywać swych czynności mierniczo-badawczych w terenie. Jej wizyta z kolei związana była z wizytą moich Rodziców, którzy jako właściciele posesji i domu, w którym mieszkamy chcąc czy nie chcąc wciągnięci są w koszmarny gruntowy spór z sąsiadami, który trwa już sezon II. (Jak dobry serial, prawda?). Ponieważ mój"Tatuś" nie należy do osób, w towarzystwie których czujemy się miło i swobodnie, więc perspektywa spędzenia z nim kilku godzin, napawała mnie, Z. i moją Mamę lekkim niepokojem (pozostańmy przy tym eufemizmie). Ostatecznie Tata nie dopiekł, jak potrafi (pierwsze zaskoczenie tego dnia ;)).  Za to Pani Geodeta... Początkowo daleka od otwartej komunikacji, głucha na wnioski o dokonanie dodatkowych pomiarów we wskazanych przez nas miejscach, została przeze mnie poinformowana , że"wobec tego niech zrobi jak uważa", bo i tak temat wadliwych pomiarów terenu jest obecnie przedmiotem badania przez policję gospodarczą. Wówczas biegła sądowa odzyskała jasność myślenia i udała się we wskazane miejsca, pochyliła głowę nad okazanymi przez nas mapami i zobowiązała się włączyć do swej opinii wszystkie wnioski i dokonane pomiary. Oczywiście sprawa znowu wróci do sądu, bowiem kolejna próba polubownego załatwienia sporu o granicę naszej posesji zakończyła się fiaskiem. Dość powiedzieć - aby nie zanudzać - że nasi sąsiedzi, którzy są pozbawionymi kultury, wyobraźni i moralnych zasad kreaturami oczekiwali, że połowę spornego obszaru rodzice im oddadzą tak, po prostu a za drugą zapłacą piętnastokrotnie wyższą kwotę niż cena, która wynika z realiów tego terenu. Propozycja dodatkowo kuriozalna, bowiem moi rodzice przed ponad dwiema dekadami już raz za ten teren zapłacili! Jak obrazowo pani geodeta temat przedstawiła, obie strony mają prawo uważać, że mają rację, bowiem przed wieloma laty "zostały popełnione błędy pomiarowe". I już!!. Przed nami więc kolejne wizyty w sądzie, który - w co wierzę - przyzna rację Rodzicom i uzna, że dokonało się zasiedzenie. Jak już geodeci pojechali, Rodzice zapakowali się do samochodu i ruszyli do siebie, ja w pośpiechu zbierałam się na Spotkanie Optymistyczne, które późnym popołudniem organizowałam w stolicy. To co przygotowałam sobie do ubrania okazało się o jeden w porywach dwa numery za małe (zaskoczenie numer dwa), więc gorączkowo szukałam czegoś innego. Jak już znalazłam się w samochodzie, stwierdziłam, że na pewno zdążę. Lecz tutaj kolejna niespodzianka (czytaj: zaskoczenie numer trzy): wszystkie możliwe i zupełnie nieprawdopodobne miejsca na mojej drodze były zakorkowane, więc wpadłam do biura z wywieszonym ozorem. Nie miałam już czasu na przygotowanie się i powtórzenie prezentacji, bo po pięciu minutach, zaczęli schodzić się Uczestnicy (ci nadgorliwie punktualni ;)). W takich momentach jak ten wczoraj, gdy czeka mnie jakieś wystąpienie a ja nie mam czasu na przygotowania, zawsze przypomina mi się jeden egzamin muzyczny, kiedy wpadłam zdyszana w chwili, gdy już po raz drugi (!! a to była sprawa krytyczna w mojej szkole) wyczytywano moje nazwisko. Zdyszana, z nierozgrzanymi dłońmi zagrałam swój najlepszy w życiu i najwyżej oceniony egzamin. Wczoraj też było dobrze :D

W drodze powrotnej musiałam odebrać Córkę od jej koleżanki i pędzić do domu, w którym już czekał na mnie Z. z którym z kolei mieliśmy pojechać do radnej złożyć podpis pod petycją. Zafiksowana na błyskawiczny powrót do domu nie zwróciłam uwagi na licznik kilometrów więc w drodze skończył mi się gaz (zaskoczenie numer cztery). Musiałam odbić z obwodnicy i zatankować. Ostatecznie dotarłam do domu nadspodziewanie szybko (zaskoczenie numer pięć) i ruszyliśmy z misją społeczną. Po powrocie do domu, gdy na zegarze dochodziła północ, ruchem sunącym dotarłam do sypialni i w mgnieniu oka zasnęłam z uśmiechem na ustach i optymizmem w sercu, mimo zwariowanego dnia i masy zaskoczeń ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz