środa, 9 maja 2012

terapia maglem, czyli jak poskromiłam swoje rozmemłanie...

Nie jest to może jakieś nadzwyczajne odkrycie, lecz na mnie to działa zawsze! Jak już nie mogę wytrzymać sama ze sobą, czuję jak rozłażę się w szwach, rozglądam się po najbliższym otoczeniu i biorę za to, co najdłużej odkładałam.

Tym razem padło na górę rzeczy do wyprasowania/wymaglowania. Góra piętrzyła się już od kilku tygodni, a ściślej od ponad dwóch miesięcy, jak z wrodzonym sobie wdziękiem zauważył Z. Poskarżył się przy tym, że od pewnego czasu już nie ma co na siebie włożyć (biedactwo!) i musi z góry prania wyszarpywać czyste ubranie. "Szowinistyczna świnia!" - pomyślałam sobie, ale wyrzut sumienia zaczął mnie zjadać od środka. Minęło kilka dni... No dobrze, tydzień z okładem. W końcu wczoraj wzięłam byka za rogi.
Nie cierpię robić tego sama, w końcu jak magiel, to i poplotkować wypadałoby ;) A tu tylko Karmel mi służył swoim towarzystwem. Urocze to kocisko, ale przecież nie będę gadała z kotem! Zwykle udaje mi się wrobić w to moją mamę, jeśli jest akurat u nas, albo którąś z moich koleżanek. Jedyna na podorędziu koleżaneczka, Ania - najbliższa sąsiadka - na której towarzystwo szczerze liczyłam, wzięła się za prace remontowo-budowlane w swoim domu, a ponieważ owe prace wymknęły się spod kontroli, więc ugrzęzła w robocie i ani myślała o towarzyszeniu mi.
Został mi się ino magiel, kot, i Mount Everest ciuchów i pościeli. Nie dokończyłam wczoraj - dokończyłam dzisiaj. Rano nastawiłam kapuśniak, a w przerwach między kolejnymi partiami sprasowanej garderoby, wyskakiwałam do ogrodu i przestawiałam zraszacz. Ani się nie obejrzałam a minęły trzy godziny z okładem. Jednak kosz na bieliznę świeci pustym dnem a ogród jest podlany!!
 Nogi co prawda nie powiem gdzie mi wlazły, bo cały czas przy maglu trzeba stać, ale jak skończyłam, to od razu poczułam się znacznie mniej rozmemłana :)

W trakcie tego nudnego zajęcia, zawsze błogosławię w duchu sama siebie, za genialny pomysł, na który wpadłam kilka lat temu. To już chyba pięć lat minęło, jak wyczaiłam na Allegro magle. Jedno takie cudo nabyłam w drodze kupna. Okazało się, że jest to nadzwyczajne urządzenie, dzięki któremu prasowanie wszystkiego ( z wyłączeniem koszul i zapinanych damskich bluzek i sukienek - a tego praktycznie nie używamy, Z. do pracy nie musi chodzić w koszulach [hurra]) jest znacznie szybsze i zdrowsze dla łokcia niż machanie żelazkiem. Oczywiście na początku moja euforia i miłość do nowego ustrojstwa była tak wielka, że nie nadążałam z... praniem. Ale dość szybko mi przeszło, i teraz jak zbierze się pokaźna kupa (ups) to wyciągam magiel i urządzam łapankę na towarzystwo do maglowania.
Dzięki temu, że wreszcie uporałam się z górą prania, mogę pochwalić się najmłodszym wnętrzem, które Z. dla mnie zrobił. Pisałam o nim, ale dopiero dziś panujący w niej ład (;)) pozwolił na zaprezentowanie szerszej publiczności. Oto nasze pralnia:







Teraz jeszcze muszę dokończyć prezentację na jutrzejsze warsztaty a wieczorem mam Klientkę e-mentoringową. Wiem, że kładąc się dzisiaj spać, będę miała to przemiłe uczucie uporządkowania i spełnienia. Co prawda, wyprasowanie całego prania, nie jest zadaniem szczególnie ambitnym dla człowieka myślącego, ale i takie, odmóżdżające czynności, każda z nas musi robić, nawet jeśli ma nie wiadomo jak wielkie ambicję ;) Są oczywiście szczęściary, które mają babcie, mamy czy innego rodzaju złotorękie pomoce. Niemniej jednak zawsze, jak się tak skatuję jak dzisiaj to czuję się lepiej. Panujący zaś wokół ład - cudownie wpływa na wewnętrzną równowagę. Amen.

3 komentarze:

  1. Kasiu!! Jak ja Ci zazdroszczę. To jest chyba moje najabrdziej pożądane miejsce w domu!! Jak czyściutko aż pachnie swieżym praniem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój problem nie polegał dokładnie na "nie mam co na siebie włożyć"
      Problem można opisać tak: "poszukiwanie t-shirta w górze poskładanego prania, wysokiej na chłopa, przypominało poszukiwanie czarnego kota, w zupełnie ciemnym pokoju, w którym tego kota w ogóle nie ma..."

      Z. (Szowinistyczna Świnia)

      Usuń
  2. ...pozostając w konwencji: kotów było od cholery i ciut, ciut :) I wcale nie było tam tak ciemno...

    OdpowiedzUsuń

Komentarz