niedziela, 6 maja 2012

Tydzień w kratkę

Dziwny weekendo-tydzień majowy wreszcie zbliża się do końca. Oddycham z ulgą, bo to taki dziwaczny czas, ni to wakacje ni to czas pracy. Po tych dziewięciu dniach czuję się poważnie zdezorganizowana i zdezorientowana. Dzieciaki zostały ze mną w domu, Z. co drugi dzień jeździł do stolicy, do pracy. Życie w kratkę. Dla dzieci to na pewno fajny tydzień, bo totalna laba. Kilka razy zawiozłam je na basen, pierwszego maja zaliczyliśmy majówkowy piknik a pogoda spisała się na medal, więc całymi dniami można było siedzieć w ogrodzie (my), lub szaleć na rowerach (chłopcy).

Słowo nt. pierwszomajowego pikniku. Bardzo byłam z siebie zadowolona, że udało się zorganizować ten wypad. Z jednej strony chciałam, żeby nasze dzieciaki poczuły magię piknikowych wypraw, z drugiej, sami chcieliśmy z Z. oddać się przyjemności zapamiętanej z dzieciństwa: koca na trawie, wiklinowych koszyków pełnych termosów z posłodzoną (obowiązkowo!) herbatą, jajek na twardo, mielonki z puszki, ogóreczków konserwowych itp. itd. Zabrakło tylko kurczaka z rożna i ogórków małosolnych, które zapamiętaliśmy z Z. z naszych majówek.

Pojechaliśmy na drugą stronę Narwii, na Kurpie. Bardzo ładna to kraina. Zadziwia mnie zawsze różnica, jaką widać miedzy Mazowszem a Kurpiami. Tam niemal w każdym obejściu jest miły dla oka ład i porządek w przeciwieństwie do "fantazyjnego mazowieckiego nieporządku". Czyściutkie okna, śnieżnobiałe firaneczki, uporządkowane grządki i zagonki, pomalowane na biało kamyki, krawężniki i pnie drzewek owocowych (anstrahuję przy tym od dyskursu na ile jest to estetyczne, praktyczne, ładne czy tradycyjne, w każdym razie robi bardzo schludne wrażenie). Ludzie też jakby bardziej domyci...

Popatrzyliśmy sobie na nasz brzeg, z drugiej strony rzeki. Największym zaskoczeniem było to dla naszych Dzieciaków. Znalazły się tu, skąd z naszej perspektywy widać majaczące w oddali światełka gospodarstw naprzeciwko. Nigdy nie widzieli swojego domku z tej perspektywy. Fajne doświadczenie :)



Znaleźliśmy uroczą miejscówkę i wylegliśmy na łono :) Pogoda była "jak drut".



 Po jedzeniu, każdy rozłożył się na kocu a ja zafundowałam rodzince przedpołudniowe "poczytaj mi mamo". Ponieważ chłopcy mają bardzo głęboką dysleksję i póki co - a wierzę, że to się wkrótce zmieni - samodzielne czytanie jest dla nich istną męką, postanowiłam pomóc im w zaliczeniu trzecioklaśnych lektur. Zwłaszcza do tej, którą dokończyłam na pikniku, nigdy nie trzeba mnie dwa razy namawiać. "O psie, który jeździł koleją" - to kolejna za "Królewną Śnieżką" Marii Kruger ulubiona książka z dzieciństwa. Jak zawsze, i tym razem rozsmarkałam się na koniec, Z i K. też. Córcia i drugi Syn zachowali powagę i nie uronili łezki.

W piątek wpadła do nas Ania z córką. Pogadaliśmy sobie w ogrodzie, przy serach i butelce wina - inaugurując tym samym posiadywanki ogrodowe 2012.

Z kolei w sobotę przypomniałam sobie jak fajnie mieć odchowane dzieci. Robiłam za nianię, pomogłam Karolinie i Łukaszowi - naszym przyjaciołom mieszkającm opodal - w opiece nad ich średnią pociechą (najmłodsza jeszcze kołysze się pod maminym sercem). Półtoraroczny dżentelmen spod znaku Skorpiona, to prawdziwe wyzwanie. Miał świetny dzień, praktycznie cały czas doskonały humorek, wilczy apetyt i masę uroku - to ja i tak wróciłam do domu jak po pracy w kopalni :D Okazuje się, że jednak wychodzi się z wprawy, bo cóż to jest dziewięć godzin z jednym w porównaniu z 24h/dobę z dwoma podobnymi szkrabami... Ale to już było ponad osiem lat temu a i kondycja już nie ta. 

W przerwach życia towarzyskiego, łyknęłam większą część "Non-fiction" Domosławskiego. Ważna lektura, ale zawsze z trudem znoszę, gdy jakaś ważna postać okazuje się postacią bardziej mitologiczną niż realną...

Choć - muszę to przyznać uczciwie - majowy weekend był bardzo udany, to cieszę się, że już dobiegł końca. Wreszcie życie zacznie biec w przewidywalnym kierunku ;)

2 komentarze:

Komentarz