niedziela, 15 kwietnia 2012

Trzy dekady poszukiwań uwieńczone sukcesem!

Gdy miałam dwanaście, trzynaście lat i chodziłam do ogniska tanecznego w pobliskim Domu Kultury, niejaka Pani Suzin, opiekunka naszego zespołu postanowiła wystawić "Królewnę Śnieżkę". Hasło od razu zelektryzowało moją artystyczną duszyczkę, zwłaszcza, że była to moja ulubiona bajka z dzieciństwa. Była ukochaną książką, po którą zawsze sięgałam w chwilach, gdy okropnie dawało mi się we znaki moje jedynactwo. Najczęściej towarzyszyła mi ta książeczka, gdy byłam przeziębiona i musiałam leżeć w łóżku. Oczywiście libretto znałam na pamięć, ale mogłam w nieskończoność oglądać hipnotyzujące ilustracje Jana Marcina Szancera, które zdawały się poruszać. Słowem: była to dla mnie książka MAGICZNA.

Perspektywa wystawienia w ognisku mojej ukochanej bajki była jak los wygrany na loterii. Na hasło, czy ktoś mógłby przynieść książkę na zajęcia i pożyczyć Pani Suzin - byłam pierwsza! Książkę przyniosłam, przekazałam, w duchu żegnając się na jakiś czas z ukochaną lekturą. Ten czas okazał się bardzo długi... Swojej książeczki nigdy nie odzyskałam, Pani powiedziała, że gdzieś ją zawieruszyła i może kiedyś znajdzie, a może nie. Ja obraziłam się śmiertelnie, jak nigdy poprosiłam o pomoc mamę, która też niczego nie wskórała. Książeczka przepadła, a w moim sercu pozostał smutek, żal i brak zgody na nieuczciwość! Możecie mi nie wierzyć, bo choć nie jestem osobą mściwą czy szczególnie pamiętliwą (myślę, że w granicach normy) nie zapomniałam nigdy pogardy, jaka malowała się na twarzy Pani, kiedy nie tylko nie przeprosiła mnie ale próbowała wyśmiać, że taka duża dziewczynka, rozpaczać za jakąś tam książką! To ani nie była jakaś tam książka, ani nie był to powód do wyśmiewania dziecka. Oczywiście zawinęłam się na pięcie i tyle mnie w ognisku widzieli.

Szukałam bezskutecznie tej książeczki przez ostatnie trzydzieści lat. Zaglądałam do antykwariatów, przeszukiwałam allegro. W ostatni czwartek, gdy przechodziłam koło nieznanego mi antykwariatu, weszłam i ucięłam sobie przemiłą pogawędkę z właścicielem tego magicznego przybytku. Zresztą ludzie pracujący w antykwariatach - bo w księgarniach często spotykałam ludzi z przypadku - to specyficzny gatunek Ludzi. Ludzi ciekawych świata, oczytanych, przemiłych, otwartych, pomocnych... mogłabym mnożyć określenia.
 Jak zwykle - od trzydziestu lat - zagadnęłam o bajkę. Problem polegał jednak nie tylko na tym, że książeczka ta jest rzadkim zjawiskiem bibliofilskim, ale dodatkowo nie pamiętałam autora tejże. Wiedziałam tylko, że bajkę zilustrował Jan Marcin Szancer. Na marginesie: w ostatnich latach książki ilustrowane przez Szancera są bardzo cenione wśród zbieraczy, z jednej strony z uwagi na ich małą ilość na rynku z drugiej, ze względu na brak wznowień.
 Opisywałam: jasna, praktycznie biała, sztywna okładka. Dominująca pastelowa kolorystyka z odrobiną turkusu, w takim rozmiarze (tutaj w ruch szły ręce). No niestety, nie ma - odrzekł Pan Antykwariusz. Ja przytaknęłam bez zaskoczenia, wiedząc, że poszukuję igły w stogu siana. Ale poprosiłam, żeby dał mi znać jakby pojawiła się kiedyś - dałam swoją wizytówkę i jeszcze chwilę sobie pogawędziliśmy. Nawet sięgnęłam ręką w kierunku jednej z półek, dookreślając rozmiar mojej bajki - wskazując na książeczki w podobnym rozmiarze. I wyobraźcie sobie, Pan Antykwariusz podążając za moim wzrokiem i ręką, chwycił nagle za grzbiet jakiejś białej, miękkiej (!) okładki. I?!! TO ONA!!!! - wykrzyknęłam, a na mojej twarzy rozbłysło tysiąc słońc. Naprawdę to była moja książeczka! Cóż, wszystko się zgadzało poza okładką, która w moim egzemplarzu była sztywna, tutaj była w wersji broszurowej. BIORĘ!! wykrzyknęłam. Za 15 złotych moja ukochana książka wróciła do mnie. Umówiłam się jeszcze, że jak już się nią nacieszę to przekażę mu ją do introligatorskiego liftingu (małżonka Pana Antykwariusza jest introligatorem).


Tymczasem patrzę sobie na nią wzruszona i mam poczucie, że odzyskałam COŚ NIEZWYKLE WAŻNEGO - kawałek swojego dzieciństwa:D



W weekend postanowiłam pomalować dla przyjaciółki Karolinki cukierniczkę. Teraz włożyłam ją do pieca, ale gwoli kronikarskiej staranności sfotografowałam przedtem, żeby tutaj pokazać swoje ostatnie malowanko.

4 komentarze:

  1. moja ulubiona to Baśnie Andersena z ilustracjami Szancera- rozumiem Cię:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też sobie przypomniałam o Baśniach Andresena jak byłam u Rodziców w Polsce. Zgarnęłam właściwie tylko tą książkę... Kawałek domu rodzinnego jest teraz ze mną. Kasiu, wiem co czujesz i cieszę się razem z Tobą!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakieś sentymentalne jesteśmy, czy co? ;))
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Komentarz