poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Bulwers przy deszczowej pogodzie.

Pogoda nastraja wybitnie refleksyjnie. A skoro jestem w mieście, siedzę i czekam na spotkanie, mam sieć więc i różne myśli łażą mi łbie. Między innymi taka...

Chyba zacznę chodzić z aparatem fotograficznym. Nie tylko dlatego, że lubię robić zdjęcia, ale po to żeby dokumentować oryginalne zjawiska.

Co prawda mój kręgosłup już się buntuje, bo nie umiem ograniczyć codziennego bagażu. Zawsze jestem tak spakowana, jakbym spodziewała się nalotu bombowego, przedzierania przez busz czy wyprawy na inny kontynent. A i tak w ostatnim czasie znacznie ograniczyłam przedmioty, które zapełniają moją torbę! Próbowałam także metody na "małą torebeczkę". W efekcie w torebeczce mieścił się portfel z dokumentami, klucze do domu, klucze do samochodu, inhalator, chusteczki do nosa ale już na resztę rzeczy nie starczało  miejsca. Zatem notka, kalendarz, piórnik, kosmetyczkę, krem do rąk, okulary do czytania, okulary słoneczne upychałam w dodatkowe torby i wtedy dopiero wyglądałam jakbym wybierała się na wycieczkę :) Kiedyś nosiłam jeszcze plaster bez opatrunku, plastry z opatrunkiem, wodę utlenioną, agrafki (nieodzowne wyposażenie młodej mamy), małe opakowanie mokrych chusteczek, karteczki do notowania nawszelkiwypadek, taśmę domierzeniaczegokolwiek, małą poziomicę (spokojnie - w breloczku ;)) a do tego masę breloczków i wisiorków podpiętych do pęczka kluczy.

Obecnie swój bagaż ograniczam do naprawdęniezbędnychrzeczy. Ale i tak waży on od cholery1 Jak jeszcze wrzucę materiały dla Klientów, podręczniki angielskiego (którego uczę się już obecnie dla własnej przyjemności - jakie to miłe :) ) to żałuję, że nie spakowałam się w walizkę pokładową. Perspektywa wrzucenia jeszcze mojej kochanej lustrzanki przyprawia mnie o mdłości, a zdjęcia robione "małpką" - którą mogłabym pożyczyć od Córki - nie mają już tego waloru co ujęte "poważnym sprzętem".

Skąd pomysł na noszenie aparatu? Pora przejść do sedna po nieco długim wprowadzeniu :D
Otóż KWIATKI wszelkiego gatunku, jakie spotykam na świecie albo mnie zadziwiają, albo zniesmaczają albo wywołują niepohamowany śmiech. Niektóre ujęcia aż prosiłyby się by umieścić je na demotywatorach.

Przykłady? Proszę bardzo.
Gdy przejeżdżam świat - doskonałą perspektywę zyskuję zwłaszcza z okien autobusu - widzę wiele przypadków niepohamowanej inwencji inwestycyjnej właścicieli prywatnych domów. Gdy doszłam do trzydziestu paru przypadków pseudopięknych za to wykwintnie pokracznych "dworków polskich" na odcinku trzech kilometrów trasy ze stolicy na moją wieś - zrezygnowałam z liczenia a ręce mi opadły.
Co to za koszmarna moda?! Mam wrażenie, że jakieś 90% powstających domów to bardziej lub mniej przypominające kostki domki, ze spadzistym dachem z lukarenkami (większość to malutkie budyneczki, z poddaszem mieszkalnym chyba tylko dla Pigmeja)  i obowiązkowo z ganeczkiem z kolumienkami! 
Popatrzcie sami...
pochodzenie zdjęcia
Dworek Polski - Płońsk
plonsk.olx.pl
albo "dworek polski typu buda dla psa"...

pochodzenie zdjęcia: domoprojekt.pl  
pochodzenie zdjęcia twojprojekt.pl











Rekordziści idą na całość i fundują sobie takie ganeczki i z przodu i z tyłu domu. Nieważne przy tym, czy to pasuje, czy jest do czego przyczepić ganeczek, ważne że kolumienki są! Często te falliczne potworki odlewane są w tekturowych, gotowych szalunkach. Niekiedy inwestorzy nawet nie usuwają tej papierowej gilzy - nie wiem czy to ładne, czy pomysł się skończył czy o co chodzi? Ostatnio stwierdziłam, że chyba zacznę fotografować te "cudeńka". Choć mam świadomość, że nawet najcelniejsze wyśmianie podobnych praktyk, nie wpłynie na decyzje ludzi, którzy całe życie marzyli o własnym domku z kolumienkami. Choć z drugiej strony, przepuszczona przed kilkunastoma laty krytyka dekorowania ogrodów krasnalami chyba przyniosła jakieś efekty. Z tym, że o ile krasnala łatwo wywalić z obejścia o tyle pozbycie się kolumienek to już nie taka prosta sprawa. Nadzieja moja jedynie w tym, że domy-kostki z kopertowym dachem z lat pięćdziesiątych ub. wieku (mam wrażenie, że według jednego projektu z jakąś wdzięcznie brzmiącą nazwą składającą się pewnie z liter i cyfr) obecnie przerabiane są pod okiem obdarzonych inwencją architektów w naprawdę fajne domy, niekiedy bez śladów koszmarnego protoplasty. Może za jakiś czas, ktoś weźmie się za te brzydactwa i krajobraz zacznie się zmieniać.

Drugi przykład - z gatunków tych, które zupełnie mnie nie śmieszą, a nawet o zniesmaczeniu bym tu nie mówiła ale o ważącej krew w żyłach praktyce niektórych mężczyzn. Choć w ich przypadku używanie tego określenia jest co najmniej nie na miejscu. Mam na myśli osobników płci brzydszej, którzy idą sobie z pustymi rękami (pewnie dla lepszej równowagi) albo gadają przez telefon (przynajmniej jedna ręka jest zajęta a bywa, że i dwie, bo w drugiej jest kiep) albo siedzą w samochodzie na parkingu (i też czymś zajmują ręce - nawet nie chcę wiedzieć czym).
Podczas gdy ich kobiety drepczą za nimi z siatami i wywalonym do pasa językiem, albo trzymają dziecko w jednej ręce a drugą targają ciężkie pakunki.
Powiem o dwóch - ostatnio widzianych - szczególnie ohydnych przykładach tego zjawiska. Droga krajowa 61, samochód za samochodem, co jakiś czas TIR, który o mało nie wywraca pieszych (sama doświadczam tego, gdy muszę przejść kilkaset metrów wzdłuż drogi od - albo do - autobusu), a tu proszę idzie młody, dwudziestoparoletni tatuś, gada przez komórkę, a za nim drepcze dziewczynina z rocznym, najwyżej dwuletnim maluchem na jednej ręce i z pękatymi siatami w drugiej. Jadąc mogłam jedynie zakląć siarczyście, zwłaszcza, że akurat jechałam sama.

A drugi przykład. Idziemy z Z. z Biedronki, widzę przed nami kobitkę, która wywleka z kosza zakupy (toreb masa, zakupy ledwo zmieściły się z koszu - rzecz miała miejsce przed świętami!), torbę za torbą, następnie podaje synowi, mającemu "na oko" jakieś dziesięć, dwanaście lat torbę z kukurydzianymi chrupkami, sama biorąc wszystkie pozostałe zakupy i wyraźnie uginając się pod ich ciężarem. Mówię do Z.: i sam zobacz, jak tu się dziwić, że taki jak dorośnie, to swojej kobicie nie pomoże, jak już za młodu matka go wyręcza. Na co Z. mówi: nie zdziwiłbym się gdyby szła do jakiegoś samochodu, w których czeka na nią mąż. I patrzeć, rzeczywiście! W środku siedział, wyraźnie zdegustowany - pewnie długim oczekiwaniem - pan i władca. Ech, nawet nie wiadomo co w takiej sytuacji zrobić.Z ociąganiem wylazł z wozu i łaskawie otworzył bagażnik. Ludzkie panisko!

To tyle na razie przykładów ludzkiej głupoty i bezmyślności choć ze skrajnie różnych dwóch bajek. Deszcz ciągle pada, ale o szesnastej jestem umówiona na kawkę. Potem wsiądę sobie do autobusu i będę liczyć kolumienki i ganeczki.

2 komentarze:

  1. cisną mi się na usta słowa z pewnego filmu,, co pan zrobisz,nic pan nie zrobisz''
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. To były czasy z tymi siatami... A Ty koniecznie Kasiulka załatw sobie aparat, jakiś malutki i cykaj takie perełki! Buziaki

    OdpowiedzUsuń

Komentarz