wtorek, 10 kwietnia 2012

Podsumowanie świątecznego weekendu!

W tym roku święta wypadły nieźle, choć pogoda zdecydowanie wypięła się na nas. W niedzielę nawet padał śnieg! Niemniej jednak pokuszę się o krótkie podsumowanie:

1. Bez wariactwa z miotłą.
Totalny luz. Dzięki temu, że K. wyglansowała okna, moje samopoczucie było tak dobre, że już nie szalałam z niczym więcej. Chyba pierwszy raz w życiu odpuściłam sobie generalne sprzątanie. Zrobię to jak pogoda będzie ładna, dywany będę mogła wyrzucić do ogrodu, wyprane narzuty rozwieszę na powietrzu żeby wyschły.
Wiosenne porządki muszą poczekać.

A ja - bez wyrzutów sumienia - spędziłam sobie święta w pozycji horyzontalnej z wyjątkiem sytuacji, gdy nawiedzali nas Przyjaciele i Rodzina :)

2. Przyjaciele dopisali, choć niespodziewanie :)
 I dobrze, bo gdybym się ich spodziewała, to na pewno latałabym na miotle i totalnie wypluta świętowała Wielkanoc. A tak: totalny luz i swoboda. Agusia, której oczekiwałam w święta, już na początku Wielkiego Tygodnia, powiedziała, że nie wyrobi się z odwiedzinami u nas. Skoro tak, po przełknięciu kilku gorących łez, stwierdziłam, że nie mam motywacji do sprzątania. Tymczasem w sobotę rano dostałam sms-a, że plany się zmieniły i Agusia z Mężem i Córką przyjadą wieczorem. Przysiadłam do wymalowania dla nich prezencików, gdy odezwał się telefon: Monia z Darkiem (kolejna para Przyjaciół) jest pięć minut od nas i mogą wpaść na kawę. Byli za dziesięć minut. BYŁO FANTASTYCZNIE. Po ich wyjeździe przygotowałam faszerowane jaja na wieczór i spokojnie zajęłam pozycję horyzontalną przed telewizorem. Na miotłę patrzyłam z odrazą i stwierdziłam konsekwentnie: nie napinam się. Goście przyjechali, poczęstunek spałaszowali i kurzu nie zauważyli ;) BYŁO FANTASTYCZNIE. Wniosek nasuwa się oczywisty: warunkiem udanego spotkania nie jest wysprzątane na glans mieszkanie :D Oczywiście słyszałam takie opinie nie raz, ale wiedziałam swoje: goście w dom, wsiadam na miotłę. Teraz mój światopogląd zmienił się diametralnie!

3. Zero przeżarcia (hura!)
 Chyba pierwszy raz w życiu nie umieraliśmy przy stole. Zrobiłam to co potrzebne i w ilościach, które nie wymagały ratowania się raphacholinem czy innym espumisanem. Udało mi się niczego nie wyrzucić z jedzenia, choć ten problem - odkąd mamy kury właściwie został wyeliminowany. Niemniej zawsze, nawet wówczas, gdy to co zostanie niezjedzone trafia się naszemu stadku, czuję się z tym trochę nie "tak". Nie znoszę marnować jedzenia. Tym razem wszystko zaplanowałam idealnie!
W poniedziałek mieliśmy gości na obiedzie - przyjechał Brat Z. z synem. Zrobiłam indyka w żurawinie, żur i tiramisu na deser. Wszystko wyszło jak trzeba i bez przesady.

Jedyna rzecz - całoświąteczna awaria internetu - trochę popsuła humor zwłaszcza naszej Córce, dla której internet jest jedynym kontaktem ze Światem i Przyjaciółmi. Ja też nie byłam najszczęśliwsza ale jakoś to rozchodziłam :)

Słowem: bilans świąteczny wypadł w tym roku na szóstkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz