środa, 25 kwietnia 2012

Blog cierpliwy

Tak jak kiedyś mawiało się o papierze, że cierpliwy ogromnie, pewnie dzisiaj można tak powiedzieć o blogach. Blog cierpliwy bowiem jest! Można wypisywać w nim dowolne rzeczy, zniesie wszystko, niekiedy tylko odbije się to na liczbie czytających czy zniechęconych na przyszłość do konkretnego bloggera Czytelników.

A ja od szóstej rano dzisiejszego poranka biję się z myślami: pisać o tym czy nie pisać? A sprawa jest poważna. Zacznę specjalnie od - pewnie ostatecznie przydługiego - wprowadzenia.

Kiedy czyta się biografię osoby wibitnej, czy słyszy o jakimś nietuzinkowym człowieku, co to na przekór niesprzyjającym okolicznościom osiągnął w życiu to co zamierzał, spełnił swoje marzenia, zrealizował cel - mówimy "ach" i "och". Podziwiamy determinację a niekiedy i bezkompromisowość takiej osoby. Zazdrościmy nawet troszeczkę, że stać ją było na bunt wobec kanonów, brak zgody dla planów rodziców, widzących zupełnie inną przyszłośc dla swego dziecka. Takich przykładów wiele, w świecie kultury, nauki, mediów.
 
A co zrobić, gdy w domu jest młody, rozwijający się człowiek, dla którego chcemy oczywiście jak najlepiej, staramy się nie narzucać swojego punktu widzenia i nie próbujemy realizować w nim swoich niespełnionych ambicji, jedyne co robimy to przekazujemy uniwersalne prawdy, opiekujemy się i oczekujemy, że spełni swoje marzenia wychodząc "na ludzi"? Co zrobic, gdy nasze wysiłki wyraźne idą na marne? Mieć nadzieję! - sama sobie odpowiadam. Pomimo wszystko mieć nadzieję, że chwile, kiedy dopada nas zwątpienie, będa bladym wspomnieniem wówczas, gdy nasze dziecko będzie dorosłym, zrealizowanym, szczęśliwym człowiem.
I z tą nadzieją ostatnio u mnie krucho. Krucho w odniesieniu do naszej Córki.

Moja Córka ma czternaście lat. Starzy Podczytywacze wiedzą, że niezłe z niej "ziółko". Jest osóbką bardzo zdecydowaną, skrytą i chadzającą własnymi drogami. I tu pojawia się kolejny problem.
Mimo, że blog cierpliwy - to jak wiele mogę napisać o problemach jakie z Nią mamy? Kiedy kończy się rodzicielska troska i wołanie do świata o pomoc a zaczyna ekshibicjonizm czy nielojalność wobec własnego dziecka?

To właśnie te rozterki targają mną od wczesnego poranka.

Niestety nasze dziecko balansuje na granicy prawa. Momentami tę granicę przekracza, lecz póki co, ochrona rodziców jest wystarczająca. Problem jednak, że w swoje sprawki zaczyna wciągać młodsze rodzeństwo! I nie chodzi tu tylko o kolizje ale ich rodzaj. Robimy wszystko z Z., żeby nasze Dzeci otrzymywały właściwe wzorce. Nie jesteśmy purytanami, mamy otwarte podejście do świata, do drugiego człowieka, do jego wyborów życiowych. Ale pewne moralne kanony są dla nas oczywiste! Dla naszych dzieci pragniemy przyszłości dobrej, szacunku ludzi, realizacji itp. Tymczasem pod naszym dachem rośnie człowiek, dla którego praktycznie nie ma moralnych granic zarówno jesli chodzi o elementarną prawość czy uczciwość ale także intymność.
Córka ma Chłopaka. Poznali się w ubiegłe wakacje na obozie harcerskim. Przyjęliśmy ten news ze zrozumieniem. Oboje z Z. byliśmy w dzieciństwie bardzo kochliwi.|Ok. Czasy trochę inne dzisiaj, dzieciaki bardzo bezpośrednie, ale w porządku. Zresztą, nic złego w trzymaniu się za rączkę przecież nie ma. Problem tylko w tym, że Chłopak naszej Córki jest niesamowitym egocentrykiem. Wychowany samodzielnie przez mamę, otrzymawszy od niej ogrom bezwarunkowej miłości i opiekę oczekuje od reszty świata tego samego. Z właściwą nastolatkowi bezwzględnością żadą od otoczenia uwagi na wyłączność, liczenia się z jego potrzebami i oczekiwaniami. Nasze dziecko dało się wciągnąć bez reszty w ten toksyczny związek, pełen łez, urągania, zerwań i powrotów. Do tego brak moralnych hamulców naszego dziecka w połączeniu z ogromnym, negatywnym wpływem chłopaka i jej własnymi, nad wiek rozwiniętymi potrzebami jest zatrważający. Chwilami ogarnia mnie wątpliwość czy poradzę sobie z tym zjawiskiem? Czy zdołamy uchronić Córkę przed nią samą? Przecież nie da się być z nią 24h na dobę, w szkole, po szkole, u koleżanki, na spacerze, w nocy. Nie ma możliwości, żeby upilnować drugiego człowieka, jeśli on sam nie zamierza się choć trochę kontrolować.

Ktoś pomyśli: i po co ona o tym pisze? To jej sprawy. Niech sobie pójdzie z dzieckiem do psychologa czy innego specjalisty.
A ja mogę odpowiedzieć:
Piszę dlatego, że mam świadomość iż nie tylko ja zmagam się z podobnymi problemami. To przewrotność losu, że jako coach wspieram ludzi w rozwiązywaniu ich supełków, a sama, pod własnym dachem mam węzeł, z którym zmagamy się od lat. Ale właśnie dlatego o tym piszę. Moje własne życie gwarantuje mi, że nie odrealnię się od życia moich Klientów.

Za to refleksja, która chwilami się pojawia - to swoisty wstyd. Za dziecko? Za rodzicielską niemoc, nieudolność? Za co jeszcze? Lecz za chwilę to poczucie wstydu przeganiam. To przecież tylko utarte przekonanie, zaszczepione przez kulturę, w której żyjemy, otoczenie, które nas obserwuje!
Mam się wstydzić? Nic podobnego! - odpowiada zaraz coach we mnie.
I choć wiem przecież, że wstyd to ostatnie uczucie, które powinno mi towarzyszyć, to chwilami zdarza mi się o tym zapomnieć i wpadam w pułapkę milczenia. Ale ogarniam się, bo jest to myśl jałowa, niczego we mnie nie zbuduje, niczego dzięki temu nie załatwię, węzła nie rozwiążę.

U psychologów i ginekologa juz byłyśmy. Wszędzie słyszę, że to górna granica normy.
Nie siedzimy z założonymi rękami. Za nami kosultacje, setki przegadanych godzin, dziesiątki przykładów przedstawianych naszej Córce by zilustrować jej możliwe, smutne scenariusze na życie, jeśli nie zawróci z obecnej drogi.

Są chwile, kiedy otwarcie mówię sama sobie, nawet na głos:
jeśli zrobię wszystko co tylko przyjdzie mi do głowy, aby uchronić moje dziecko przed wypadnieciem z torów, jeśli ostrzegę przed każdym, dostrzeżonym przeze mnie niebezpieczeństwem, jesli podzielę się wszystkimi swoimi obawami a mimo to ona wybierze drogę gdzie w pewnym momencie tory się kończą, to muszę z pokorą przyjąć i taką prawdę. Ja jesten uczciwa wobec niej i wobec siebie. Ona swoje życie przeżyje sama!

Unikam na moim blogu takich osobistych wynurzeń, choć przecież blog to swoisty pamiętnik... Wolę pisac o listkach, miseczkach, pieskach i kurkach. Lecz w chwilach, gdy rozterki dnia ogarniają moje myśli bez reszty a ja biorę się z nimi za bary, wówczas ludzka, rodzicielska i zawodowa odpowiedzialność skłaniają mnie do dzielenia się także takimi przemyśleniami. A nóż, ktoś, kto to przeczyta, sam boryka się z podobnymi sprawami lub ma je za sobą i zechce podzielić się swoimi doświadczeniami. Wówczas korzyść będzie wielostronna! Wierzę bowiem nieustająco w nieprzecenialną wartość rozmowy, wymiany myśli nawet jeśli ma ona wirtualną formę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz