wtorek, 29 stycznia 2013

wprawki przed ostatkami czyli jak się zmierzyłam z kulinarnym wyzwaniem...

Jestem dzisiaj z siebie absolutnie, niewypowiedzianie dumna!!! Otóż, od pewnego czasu chodziły za mną... pączki. Ci, którzy mnie znają mogliby mieć wątpliwości, czy dobrze się czuję: ja i słodycze...? Bo za słodyczami w końcu nie przepadam.
Otóż nie chodziło o jedzenie lecz o robienie... samodzielnie... własnymi rączkami... Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że choć uwielbiam gotować i eksperymentować w kuchni, to kuchnia, w której odnoszę największe sukcesy jest, że tak powiem wytrawna. Po prostu słodycze nie bardzo mi wychodzą. Mięsa? - proszę bardzo, ale cukiernictwo to czarna magia.
To znaczy tak (jeśli mam być zupełnie uczciwa): ciasta wychodzą mi jeśli trzymam się kurczowo przepisu. Ale ja lubię w kuchni eksperymentować!
W cukiernictwie zaś trzeba być dokładnym niczym farmaceuta.
I to mnie przerasta. 

Są oczywiście wdzięczne słodkości, na przykład muffiny, które wychodzą zawsze! Bez względu na porę dnia, mój humor i to co zdecyduję się do nich powsadzać. Podobnie jest z wdzięczną szarlotką, sernikiem, kruchymi ciasteczkami czy tzw. piaskową babą. Ale takie pączki?! Toż to był mit, z którym nie miałam odwagi zmierzyć się do dziś.
TAK JEST!! Zrobiłam pączki. SAMA.
 Dodatkową trudność stanowił fakt, że pączki wykonuje się z ciasta drożdżowego. Brrrrr. A to już jest dla mnie "wyższaszkołagotowanianagazie". Ta sztuka (bo dla mnie to sztuka właśnie) wychodzi ZAWSZE mojemu ukochanemu Z. Jego mityczne już drożdżówki są przedmiotem ogólnego pożądania w kręgach bliższych i dalszych znajomych o rodzinie nie wspominając już! Nie powiem, zazdrościłam mu bardzo tego talentu. Ale dzisiaj moje pączki stanęły "na pudle" z drożdzówkami Z.
A oto i dowody w sprawie (wyszło trochę jak tutorial ;) ) :

w piecu wesoło śpiewa ogienek, na piecu stolnica...
... a na stolnicy pączusie sobie...


... rosną...

najpierw jeden boczek...

... potem drugi boczek

i proszę: TADAAAM!

mniam...


5 komentarzy:

  1. Szacun! Weź i przyślij trochę , bo ja w pączkach jestem dnem dna- ostatnie smażone ze 20 lat temu miały nazwę "kamole"- ciekawe dlaczego?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana może po prostu spróbuj przepisu, z którego ja skorzystałam. Jestem pewna, że się uda, skoro mi, prawdziwemu cukierniczemu beztalenciu się powiodło (z 40 pączków wyprodukowanych wczoraj, do dzisiaj ostało się... 3! :D )
    Pozdrawiam,
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  3. ...posługując się retoryką powszechnie przyjętą w szkołach podstawowych: zajebiste! Przy pierwszym "zasięściu" do pełnego gorących pączków talerza (kiedy kolejne nadal skwierczały na tłuszczu) zjadłem ...sześć, pokornie czekając na zduszone pierduuufffff, które oznaczałoby konsekwentne rozerwanie wątroby.
    Przeżyłem.
    Później jadłem już "jedynie po jednym"
    Nie częściej, niż raz na godzinę.....

    Żono moja - rób mi tak!
    Może nie za często - bo futryny w naszych drzwiach trzeba będzie smarować lubrykantem....
    Z

    OdpowiedzUsuń
  4. A dla mnie nic ten teges nie ma ???? Surowe ciasto też pewnie było suuuuper...buziaki, Asia/www.visitoscana.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Asiulka jak przyjedziecie będą pączki specjalnie dla WAS :D
    Wczoraj miałam smażyć pączki, ale dostałam "kupne" od byłych teściów. Niemniej zamierzamy sobie odbić: zrobimy tłusty weekend! ;)

    OdpowiedzUsuń

Komentarz