wtorek, 27 listopada 2012

samochód u lekarza, dom bibliotekarza a niedziela kucharza :)

A więc chronologicznie: samochód się poddał. Miał prawo. Jest u lekarza i będzie miał zregenerowaną głowicę silnika, wszystkie uszczeleczki wprost w fabryki. Potem trafi na regulacje do gaziarza i będzie "jak nowy". To co już miało się ze starości zepsuć, mam nadzieję, że się zepsuło (alternator, rozrusznik), hamulce i gumy są nowe. Ach, żeby w przypadku człowieka było to takie proste! Tu sobie coś wymienić, ta, dokręcić  - i człowiek jak nowy i całkiem młody ;)

Przez to albo dzięki temu (punkt widzenia zależy od metryki i zobowiązań) dzieciaki zostały w domu a ja na ich straży. Właśnie zarządziłam godziny ciszy, to znaczy, chłopcy czytają, K. robi lekcje, ja trochę pracuję, popisuję z przyjaciółką (Asiulką) i uzupełniam wpis na blogu :) Słowem - jest fajnie!
K jest w dobrej formie. Teraz już mam 100% pewność, że połyka lekarstwa, bo dostaje je rozgniecione na łyżeczce. Widać, że Jej organizm już coraz lepiej dogaduje się z otrzymywaną dawką. Jest mniej senna, zdecydowanie bardziej kontaktowa i obecna. W takich chwilach wraca mi radość życia.
A przede mną magiel, do którego jak  zwykle zbieram się jak do jeża (już kiedyś o tym pisałam). Ale  jak się potem czuję... Bezcenne! W tej samej sportowej dyscyplinie, co magiel, w niedzielę - przed moim ulubionym ostatnio programem Masterchef (który już się skończył, lecz czekam na II edycję) - zrobiłam porządki w szafie Chłopców. Sporo ciuszków będę mogła zawieźć do Karoliny dla Bronka (jak to Karolinko czytasz, to się szykuj na duuużą torbę :) ). Wyraźnie u Chłopaków przejaśniało. Fajnie, choć w kategorii "spodnie" widać spory przerębel. Przekonałam się jednak już nie raz, że kupowanie im spodni w sklepie jest tyleż nieopłacalne co bardzo frustrujące. Najdalej po tygodniu, zwłaszcza u jednego (tutaj jest niekwestionowanym liderem) jest wielka dziura na kolanie (bądź na obu, w zależności od wytrzymałości materiału). Zatem najczęściej kupuję dla Chłopaków spodnie w szmateksach. Sprawdzają się dużo lepiej (jakby wcześniejsze użytkowanie w magiczny sposób "impregnowało" je na testy jakim potem poddawać je będą moi Chłopcy). Aaaa i jeszcze bym zapomniała. Przeprosiłam się z maszyną do szycia. Bo trzeba Wam wiedzieć, że magiel, porządki w szafie i szycie na maszynie - to trzy bardzo nie lubiane przeze mnie czynności domowe. Ale i to zrobiłam!!! Pocerowałam zebrane do naprawy części dzieciowej garderoby. Jak stwierdził Z. - "o to dobrze, maszyna przecież musi  się zamortyzować" (dowcipniś). Bo i faktycznie przed dwoma czy trzema laty kupiliśmy wreszcie maszynę do szycia właśnie przede wszystkim z zamiarem dokonywania poprawek krawieckich i ratowania dziecięcej garderoby. Poszalałam wówczas, bo kupiłam sobie maszynę najśliczniejszą jaką znalazłam. A że jestem patriotką lokalną ( ;) ), więc wybór był oczywisty: Łucznik - także przez sentyment, bo na Łuczniku uczyłam się szyć w domu, a poza tym sama jestem spod tego znaku ;)





Wiem, że mojej - mówiąc enigmatycznie - umiarkowanej sympatii dla maszyny do szycia i czynności szycia jako takiego zupełnie nie podziela choćby moja blogowa znajoma Olqa, która wyczarowuje nieprawdopodobne cudeńka na swojej. Ale ja jakoś nie czuję chemii z igłą i nitką, w przeciwieństwie do pędzla i farby. Zresztą ostatniego piątku, gdy zostałam w domu, by popracować w ciszy a jednocześnie odreagować mega trudny początek tygodnia, coś mnie w środku zakręciło i popełniłam to:



Jeśli więc nie zbraknie mi dzisiaj samozaparcia i wymagluję stertę, która się uzbierała, będę z siebie bardzo dumna!
W ogóle jakoś zebrało mi się na porządkowanie przestrzeni, która mnie otacza. Mam masę książek, o których miałam pisać w zakładce o książkach. Ale wkrótce to naprawię (najpierw jednak muszę odzyskać książki które "porozporzyczałam" tu i tam wraz z moimi ustnymi recenzjami)

Miałam także pisać co gotuję - a przecież gotuję cały czas! To też chcę naprawić i jak coś się fajnie uda, to podzielić się przepisem i udokumentować zdjęciem (a to już pewnie wpływ Masterchefa ;) i książki Basi Ritz ).  A propos: dzisiaj w planie faszerowane pieczarki.

Nie mam wątpliwości, że poważny wpływ na zmianę mojego nastawienia obecnie mają moje dwie Klientki. Nie wiedzą o tym, ale ich własny rozwój niesamowicie mnie uskrzydla. A to z kolei daje mi nie tylko wielką satysfakcję z pracy, ale zaraża entuzjazmem do działania.
Zatem do działania!

1 komentarz:

  1. Niesamowity ten obraz! Ale i jakich cudeńkach Ty kochana piszesz-chyba nie o moich "zamulających" torbichach jak to oceniają niektórzy nieznani z imienia i nazwiska:) Pozdrawiam serdecznie ! ( a maszyna rzeczywiście śliczna i nich się amortyzuje:))

    OdpowiedzUsuń

Komentarz