czwartek, 29 listopada 2012

ostrość spojrzenia

Od kilku tygodni mam nowe okulary do czytania. Powinnam w zasadzie powiedzieć: mam okulary do czytania, bo poprzednio wyrobione leżały bezrobotne w futerale. Nie wiem do dziś czy miały źle dobraną korekcję czy też coś innego mi nie pasowało. Dość, że od dłuższego czasu męczyłam się czytając a o nawleczeniu igły za jednym podejściem w ogóle mogłam zapomnieć. Nawet robienie biżuterii czy drobnych napraw nie mówiąc już o malowaniu detali na porcelanie zaczynało mi sprawiać spory kłopot. Po corocznej wizycie i dobraniu nowych okularów dla Dzieciaków (dwoje z trojga to okularnicy) i ja zdecydowałam się na wizytę u okulisty. Po odebraniu okularów nagle świat detali i drobiazgów znowu jest dla mnie dostępny :) Natomiast czytanie odzyskało dawny urok. Ach jak dobrze!

W nocy skończyłam czytać pasjonującą książkę Kristin Hannah "Jedyna z archipelagu". Książka, którą kupiłam kiedyś na wyprzedaży z tzw. kosza, okazała się dla mnie zjawiskowa! Nie rozumiem dlaczego w koszach lądują naprawdę dobre pozycje, a promowane są często prawdziwe gnioty.
Książka, która jest anonsowana na okładce jako "optymistyczna powieść o miłości między matką i córką" okazała się być czymś zdecydowanie bogatszym  w treść i emocje niż anons. Ta powieść poruszyła mnie ogromnie. To fantastyczna historia zgubionej kiedyś, a nawet zabitej, ostatecznie wskrzeszonej a może po prostu odnalezionej (?) miłości. Nie tylko głównych bohaterek: córki i matki, ale kilku bohaterów z drugiego planu. Książka mądra, wzruszająca, poruszająca delikatne struny głęboko ukrytych doświadczeń.  Jest to uniwersalna opowieść o życiowej mądrości, doświadczaniu życia i miłości. Nie doszukiwałam się tutaj żadnych analogii do moich relacji z własną matką czy ze swoją córką. Ale płakałam jak bóbr od jakiejś setnej strony. Gorąco polecam.

To już kolejna pozycja traktująca o relacji matki i córki, córki i matki, która wpada mi w ręce. Nawet przed samą sobą nie ukrywam, że szukam takich książek. Jest coś niesamowitego, w relacji dwóch kobiet związanych więzami rodzinnymi. Kobiet, które wydawać by się mogło powinny umieć najlepiej się zrozumieć, ale między którymi bardzo często dochodzi do trudnych, niekiedy toksycznych a nawet niszczących ostatecznie relacji. Jest to prawdziwy fenomen!!

Moje relacje z własną matką są... zmienne. Myślę, że to najwłaściwsze określenie. Bywają całe miesiące, gdy często do siebie telefonujemy, mamy ze sobą pełne porozumienie, niekiedy jednak różnimy się bardzo i na jakiś czas musimy od siebie odpocząć. Wolałabym, ba, życzyłabym sobie nawet, żeby moja matka była mi najbliższą przyjaciółką. Niestety w niektórych kwestiach zupełnie się nie zgadzamy. Jednak muszę stwierdzić, że w pryncypiach czy w sytuacjach dramatycznych, stać nas obie na zrozumienie tej drugiej i zrezygnowanie nawet z części swojego punktu widzenia.

A propos fenomenu. Jak sięgam pamięcią, nie mam chyba wśród swoich znajomych żadnej dziewczyny, która miałaby ze swoją mamą "relację doskonałą". Może to po prostu niemożliwe? Nie mam pojęcia. Jednocześnie po takich lekturach ja ta wczorajsza, gdzie kwestia uciekającego czasu jest szczególnie istotna myślę sobie, że nie warto go tracić na drobne potyczki, ciche dni czy niedopowiedziane sprawy. Po odłożeniu książki, jeszcze nocą chciałam pojechać do mojej mamy. Niestety na takie spontaniczne gesty nie zawsze pozwala proza życia. Zostałam więc w domu, ale przy najbliższej okazji spotkam się z Mamą, żeby powiedzieć Jej jak bardzo ją kocham (nawet wtedy, gdy się nie zgadzamy :) ) Tymczasem zostaje telefon :)

Dzisiaj K. pojechała pekaesem do szkoły. Zameldowała się smsem jak dotarła na miejsce. Umieram z niepokoju, czy dzisiaj nie będzie niespodzianek i prosto po szkole wróci domu. Niestety nie sposób przewidzieć kiedy nagle zmienia plany i decyduje się na ucieczkę. Nie ma tutaj żadnego schematu. Nie sposób tego przewidzieć. Ostatnie dni są dość wyrównane. Jedyne huśtawki emocjonalne K. pojawiają się w kontekście kontaktów z nowym chłopakiem (tym u którego nocowała ostatnim razem), który jak się okazuje wykazuje zachowania niepokojąco podobne do zachowań mojego Dziecka,. Nie chcę tej znajomości dla Niej, ale muszę być bardzo delikatna i dyplomatyczna. Ostatnio K. zaczęła histeryzować, że jej chłopak jest w szpitalu, ma guz na sercu, nie może go tak zostawić. Prawie chciała już jechać do niego. Zaproponowałam, że porozmawiam z jego mamą. Zgodziła się. Okazało się, że to absolutna bzdura! Chłopak jest w domu. W rozmowie z jego matką dowiedziałam się, że notorycznie kłamie, ma kuratora za "sprawy narkotykowe", nie bardzo chce się uczyć (czytaj przyjąć za siebie jakąkolwiek odpowiedzialność, choć za pół roku kończy 18 lat), do tego jakiś czas temu psycholog stwierdził u niego pięcioletnie opóźnienie w rozwoju. Matka chłopaka dodała, że kłamstwa to jedno, lecz zachowania agresywne, tworzenie nieistniejących bytów z pisaniem do siebie listów włącznie to drugie. Zapytałam co zamierza w związku z tym. Stwierdziła, że może powinna udać się z synem do psychiatry. Przytaknęłam ze zrozumieniem (choć dziwię się, dlaczego psycholog stwierdzający choćby opóźnienie nie pokierował matki do specjalisty, choć to nieprawda, nie dziwię się, przecież sama przez to przechodziłam...).

Umieram ze strachu, że moje dziecko zawiera takie znajomości, lecz w praktyce jestem bezsilna. To co robimy, a na co K. zgodziła się bez większych oporów (wytłumaczyliśmy Jej, że chodzi o jej równowagę i elementarny spokój) to ograniczanie dostępu do telefonu. Do internetu w ogóle nie ma w domu dostępu (jedynie w szkole, w bibliotece, okazjonalnie). K. ma do dyspozycji telefon wtedy, kiedy jest w szkole (żebyśmy mieli z nią kontakt) oraz w soboty i niedziele od 18.00 - 20.00. Nie wiem czy to wystarczy, aby chronić ją przed intrygami chłopaka czy kontaktami z innymi indywiduami. Ale nie bardzo mamy pomysł jak inaczej możemy kontrolować, ograniczać czy wpływać na życie naszego Dziecka. Naprawdę są chwile, że moje życie nie wydaje mi się realne. Ale mimo to staramy się żyć normalnie. W miarę możliwości,.

W klinice czeka już do odebrania skierowanie do szpitala. Jak tylko samochód stanie na kołach pojadę po nie i zawiozę do szpitala. Nie wiadomo ile będziemy czekać w kolejce, Wierzę jednak, że uda się K. dostać do tej placówki zanim skończy 15 lat. Myślę, że zdecydowanie lepiej, żeby była w szpitalu z dziećmi a nie z dorosłymi. Nie pytajcie dlaczego tak myślę. Tak mi się po prostu wydaje.

Jutro Chłopcy mają Andrzejkowy wieczór w szkole. Nie wiem jeszcze jak, ale musimy jutro pojechać do Wawy. Z rozdzielnika wyszło, że przygotowuję część tej imprezy. Muszę dzisiaj upiec mini muffinki z wróżbami, a jutro zapakować je wraz garnuszkiem wypełnionym woskiem, szklaną misą i dwupalnikową kuchenką elektryczną (bagatela jakieś 6 kg). Jak to wszystko wyjdzie będzie cud!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz