środa, 22 lutego 2012

Mimo zimowej jeszcze aury…



… właśnie usłyszałam pogwizdywania zupełnieniezimowych ptaszków. Niestety kompletnie nie znam się na ptactwie tudzież innych przejawach wszelkiej żywioły, lecz dźwięki zimy,  czy wiosny są do odróżnienia nawet dla takiego laika jak ja. Zimą – a mówię oczywiście o naszym kawałku świata, z dala od miejskiego zgiełku czy nocnego pomrukiwania transformatorów i innego miejskiego żelastwa  – wokół jest matowa cisza, raz po raz przecinana chropawym skrzekiem ptaszysk wrono-podobnych ewentualnie srok, które choć pięknie przez naturę wykrojone i pomalowane, mają wulgarny i zupełnie dla siebie nieodpowiedni  skrzypiący głos.
Dzisiaj na świecie rozbrzmiewa radosne ćwir, ćwir, mimo powszechnej apatii. Świat wczoraj cały dzień spływający wodą, dzisiaj wygląda dość smutno. Kojarzy mi się z niebyt już młodą kobietą, która nad ranem wraca z nocnej imprezy, z rozmazanym makijażem i garderobą noszącą ślady intensywnego i nieestetycznego użytkowania.  Śnieg prawie się stopił, po soplach ani śladu, spod nielicznych placków poszarzałego wodą śniegu wyziera umęczona aurą ziema. Nadgniła trawa, krzaczki róż, z których smętnie zwisają litościwie pozostawione przez nasze psy fragmenty włókniny.
Kury wyglądają jakby uciekły się z ciężkiego obozu pracy. Wyglądają brzydko, są apatyczne i bardzo mi ich szkoda. Czesław i jego pstrokata przyjaciółka, z którą oboje mimo trzaskających mrozów przesiadywali na zewnętrznej grzędzie przedstawiają opłakany widok. Oboje mają odmrożone (poczerniałe na końcach) grzebienie, a ponadto Czesław odmroził sobie swoje piękne karminowe korale. Pozostała z nich jakaś ½, którą litościwie inne kury obszczypują z pozostałości czarnych zmartwiałych fragmentów przedstawia obraz nędzy i rozpaczy. Przykry to widok, tym bardziej nie mam sumienia żadnego z tych ptaków skrócić o łeb. Bo co, jak już brzydkie i nieużyteczne to na rosół? Jakoś to takie nie fair według mnie.  Liczę, że wspomniane ćwir, ćwir, wpłynie na nastrój mojej kurzej trzódki, że lepszy humor będzie oznaczać wyższą nieśność. Od dwóch tygodni bowiem, naszych jajek praktycznie nie ma. Raz na cztery, pięć dni pojawia się jedno. Byle do wiosny!
Dzisiaj od rana internet nie działa. Po wyprawieniu moich do miasta, już nie położyłam się, licząc, że od 5.30 do ósmej z minutami coś będę mogła zdziałać. Nici. Piszę sobie teraz do Worda z nadzieją na rychłe, choć zapewne krótkotrwałe działanie sieci, tyle choćby, żeby zamieścić swoje wpisy i sprawdzić pocztę. Lecz nadzieja w tej kwestii znowu jest! W piątek przybyli pod okienko dwaj panowie z drabiną. Oni mają nam (w przyszłości…) zakładać Internet. Wybrali sobie co prawda najgorszy z możliwych dni, gdzie praktycznie zasypało nas po pachy i wszyscy zostaliśmy w domu. Ale dobrze, że w ogóle przybyli i potwierdzili wolę. Nawet dobrze się stało, że byliśmy w komplecie, ponieważ ja od kilku dni toczę nierówną walkę z choróbskiem grypopodobnym, więc obecny w domu Z. mógł udać się z panami na wędrówkę techniczno-krajoznawczą, a następnie użyczyć nasze łańcuchy, bez których panowie od Internetu zostaliby z nami do wiosny. Bez łańcuchów bowiem, wyjazd pod górę do drogi jest niemożliwy. A ponieważ toczymy spór z naszym wójtem, który traktuje gminę jak własny folwark, więc po złości i za karę, nas i innych niepokornych traktuje w taki sposób, że odmawia przysłania sprzętu do odśnieżania. Oczywiście argumenty, że obowiązkiem gminy (tym samym, zarządzającego w imieniu mieszkańców wójta) jest utrzymanie gminnych dróg, są traktowane jak przysłowiowe potrząsanie szabelką, my jednak mamy już (!) dzisiaj przekonanie graniczące z pewnością, że to „łabędzi śpiew” tego szubrawca.
Wiosną zatem spodziewam się: 1/ jajek, 2/ Internetu, 3/ zieleni, 4/ uprawy cebuli przez zwolenników wójta, 5/ słońca, 6/ śpiewu ptaków i 7/ wszelkiej wiosennej radości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz