Jeszcze jest rześko, ale w powietrzu fruwa optymizm. Zaglądam w ogrodzie to tu, to tam, już widać pierwsze malutkie pączki.
Gdyby nie jutrzejsza kolacja u Justyny i manicure, których zrobiła mi wczoraj Aga, to już rzuciłabym się w grządki-porządki. Zwłaszcza, że są miejsca, gdzie pozostałe po ubiegłym lecie liście czy gałązki zasłaniają nowe roślinki, wyglądające ku słońcu. Z drugiej jednak strony, to dopiero połowa marca, więc i przymrozki się pojawią. Być może więc, te ubiegłoroczne zaschlaki powinny zostać, żeby osłonić przed nocnymi przymrozkami młodziutkie roślinki. Nie wiem. Będę musiała zasięgnąć języka u doświadczonych ogrodników :)
W tym miejscu powinny pojawić się krokusy i szafirki (do tych ostatnich mam wielką słabość od dzieciństwa). |
Tymczasem, ja też wyraźnie się ożywiłam, mam sto pomysłów na minutę, doby nie starcza, żeby to wszystko zrealizować, napisać, przemyśleć. Ale cieszę się z tego obudzenia po zimowym przyśnięciu. Klienci też robią porządki w swoich planach i głowach, odrywają potrzebę by ich wesprzeć - a dzięki temu ja mam dużo satysfakcjonującej pracy i pieniądze.
Poranny telefon ze szkoły Córki też rozpromienił mi piątek. Pani pedagog podzieliła się swoimi spostrzeżeniami. Z jej relacji wynika, że nasza Córka przestała chodzić na wagary. To już miesiąc - według szkoły - kiedy chodzi systematycznie. Do nauki też zabiera się chętniej i bez ponaglania (to akurat nasze obserwacje).
Dzisiaj w rozmowie Z. podzieliłam się swoją refleksją na temat wychowania. Może nadmierna kontrola nie jest dobrym sposobem na "wyregulowanie" nastolatka. Do głowy przyszła mi następująca ilustracja: przyrównałam wychowanie dziecka do spaceru po nierównym terenie, gdzie tu i tam znajdują się bardzo głębokie doły czy przepaści. Rolą rodzica jest w umiejętny, niemal niewidoczny sposób towarzyszyć w tej wędrówce i uważne przyglądać się czy dziecku nic poważnego nie zagraża. W chwili realnego niebezpieczeństwa, rodzic łapie dziecko, żeby nie osunęło się w przepaść. Co do zasady jednak dziecko powinno iść tą ścieżką w przeświadczeniu, że samo obiera kierunek, będąc jednocześnie spokojne, że w razie niebezpieczeństwa może liczyć na rodzica. Nie sztuką jest bowiem, trzymanie za rękę, czy kołnierz i opowiadanie dziecku, że cztery metry dalej jest przepaść, że po drugiej stronie głębokie doły... Po pierwsze i tak nam nie uwierzy, postanowi to sprawdzić osobiście, a zrobi to najpewniej wówczas, gdy nie będzie nas w pobliżu. Po drugie - stara prawda, że uczymy się na własnych (!) błędach przecież wciąż nie straciła na znaczeniu.
A dzień ostatecznie wygląda trochę inaczej niż to sobie w tym tygodniu zaplanowałam. Miałam sama zostać w piątek, popracować koncepcyjnie (w tym rozliczyć podatek za ubiegły rok), dopisać to i owo do książki. Tymczasem zaspaliśmy o blisko półtorej godziny, więc Z. z Córką zebrali się biegusiem (w locie zrobiłam im kanapki), a Chłopcy zostali ze mną. W efekcie, staram się pracować tak, jak zaplanowałam, ale żeby móc w ogóle się skupić, siedzę ze stoperami w uszach. No cóż. Takie realia :)
Mój Syn zrobił mi herbatę i przyniósł do mojego "biura". Ha! Nasze dzieci zaczynają się "amortyzować"!! :)
Oj, droga Pisząca, po sposobie pisania widzę, że faktycznie energia Cię rozpiera. Jesteś nieźle nakręcona :) Mam wrażenie, że literki nie nadążaja za Tobą pojawiać się na ekranie. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i przesyłam buziaki.
Wiesz kto.