Dobrze, przyznam się… bywa ciężko.
Zaczynam śnić o…
pszenicy.
Jak to się zaczęło?
11 sierpnia zaczęłam nową pracę. W wakacje natomiast wpadła
mi w ręce książka Williama Davis’a „Dieta bez pszenicy”. Zaraz potem "Kuchnia bez pszenicy".
Czytałam z wypiekami na
twarzy i na bieżąco dzieliłam się z Zet wyczytanymi rewelacjami. W głowie mętlik. Stwierdziłam: nowa praca,
nowe życie :)
I…
postanowiłam odstawić pszenicę.
Z. obiecał dotrzymać kroku (choć mu nie wierzyłam ;) ).
Właśnie minęło 4 miesiące na diecie bez gliadyny (składnika pszennego glutenu –
sprawcy wszystkich nieszczęść).
A u nas? ZMIANY!
Zgodnie z zapewnieniami autora, płynącymi z bogatego
klinicznego doświadczenia liczyliśmy na cudowne uzdrowienie naszych steranych
dotychczasowym, pszennym życiem ciał. Okazało się, że niemal wszystko sprawdziło
się w praniu. Zniknęła ociężałość po jedzeniu, stawy znowu zaczęły działać, ciało
zyskało lekkość (u Z dosłownie, bo po 6 tygodniach bezpszennej diety stracił 10
kg! bez żadnych dodatkowych wyrzeczeń!!!).
Rano budzimy się niezardzewiali, poprawił mi się wzrok (zdarza mi się
czytać bez okularów, a ostatnio nie było już to możliwe), Zet zaczął śnić a ja
polubiłam spacery.
I wszystko gra i buczy jak mawiają starożytni górale, tylko…
że ja… marzę o tagliatele… i o pierogach… i o uszkach… Wszystko przez te święta!!
Cóż, już usłyszałam, że jestem cienias i się poddaję. Żeby
była jasność: NIE PODDAŁAM SIĘ!!! … jeszcze ;)
Co więcej, wiem, że
dyspensa skończyłaby się smutno: bólem brzucha (bo już wymieniła się flora
bakteryjna) i złym samopoczuciem :(
Ale i tak nie wiem czy jak pojedziemy do naszych Przyjaciół do Toskanii (cały czas
wyjazd w planach Asiulka!) zdołam się oprzeć włoskiej pizzy, włoskiej paście i
bruschetta’ie. Czas pokaże...
Póki co wiskamy z Zet sieć i wyszukujemy
smakowitych przepisów, w których konsekwentnie – jak dotąd – mąkę pszenną
zastępujemy innymi. A bogactwo przeróżnych mąk jest niesamowite! Naprawdę.
Myślę także, że wkrótce powrzucam jakieś przepisiki już przez nas wypróbowane. Bezpszenne i
pyszne.