piątek, 28 czerwca 2013

Koniec roku szkolnego czyli jak można inaczej spędzić początek wakacji

Od dwóch dni we trójkę z Chłopcami jesteśmy zasmarkani, zakaszleni i w ogóle niespecjalnie nadajemy się do czegokolwiek. K. przyniósł kataralnego cosia, potem dołączył B. na końcu ja (choć kto wie czy to koniec, czy Z. też do nas dołączy). Jakiś wirus postanowił umilić nam początek wakacji. W związku z powyższym nawet nie mieliśmy zamiaru wybierać się do stolicy po świadectwa szkolne. Nasza Córcia ma dwie poprawki na wakacje. Jeśli da radę super, jeśli nie - też nie będzie tragedii. Wyszliśmy wszyscy z założenia, że może i lepiej byłoby powtórzyć drugą klasę gimnazjum a nie przechodzić na siłę do trzeciej. Jak będzie, zadecyduje K. bo to od niej zależy czy przygotuje się do egzaminów poprawkowych.

W domu tymczasem mały szpital. Kaszlemy jak gruźlicy, stos zasmarkanych chusteczek rośnie a na świecie tak pięknie!
Wyszłam do ogrodu wyrzucić śmiecie i nie mogłam się oprzeć by chwycić aparat i nieco rozgorączkowanym okiem uwiecznić to jak przepysznie prezentuje się zieleń w ogrodzie :)

Aura łaskawa dla ogrodu, w nocy pada deszczyk w dzień świeci słońce. Cóż może być piękniejszego niż takie widoki!















Pola i Filemon też najchętniej nie wracają ogrodu:









piątek, 14 czerwca 2013

dlaczego truskawki są takie drogie?!


Porażająco długa przerwa w moich zapiskach.
Aż mi wstyd.
Już kilka razy przymierzałam, żeby opisać co się dzieje i ostatecznie gdzieś w funkcji czasu moje niedokończone posty nienadążały  za rzeczywistością i przepadały. Głupio mi tym bardziej, że mam kilku wiernych podczytywaczy, których takim swoim postępowaniem zaniedbuję szczególnie. A sama wiem co to znaczy, gdy mam jakiś ulubiony blog i autor nagle milknie na dłuższy czas... Trochę mi wtedy smutno a trochę czuję się wystrychnięta na dudka :)  Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że dzieje się dużo, a w tym wszystkim ja ze swoją kontemplacyjną naturą nie daję rady by wszystko przetrawić i do tego jeszcze opisać. Nie mówiąc już o czytaniu tego co piszą inni blogowicze. Teraz mam spore zaległości do odrobienia na jednym i drugim froncie.

Nie mam chyba wyjścia, tylko systemem listowym wymienię i opiszę co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku tygodni.

  • W między czasie były urodziny jednej z moich chrześnic. W tym celu udałam się na ukochane i bardzo przeze mnie ostatnimi laty zaniedbane Koło. (wychodzi na to, że wszystko i wszystkich zaniedbuję… hm.) Wynalazłam piękny zestaw śniadaniowy dla młodej panienki oraz pozłacane puzderko. O ile moja jubilatka może nie umrze z zachwytu nad skorupami od chrzestnej, o tyle jak już będzie dorosłą kobietą, powinna docenić taką pamiątkę. Zresztą co po prezencie, po którym szybko zaginie pamięć.

  • Dłuuugi weekend i byczenie się. Oooo, to były fajne dni. Trochę pokrzątałam się w domu, trochę w ogrodzie. Niestety za mało czasu zostało mi na książki, ale wypoczynek był potrzebny nam wszystkim. W piątek z M. pojeździłyśmy po świecie. Umówiłyśmy się na 6 rano i pogrzmiałyśmy na giełdę kwiatów po sadzonki do ogródków. Na dyżurze z Chłopcami, którzy mieli w szkole wolne, zostało drugie M. (znaczy druga połowa od M), które to M. szantażem swojej białogłowy zostało przymuszone do wzięcia na ten dzień urlopu (Ups!). Wracając zahaczyłyśmy o supermarket i zrobiłyśmy tygodniowe zakupy, ze wskazaniem na prowiant potrzebny  na zaplanowany na dzień dziecka piknik. Potem zaliczyłyśmy kilka szmateksów i obkupione, zmęczone i szczęśliwe zameldowałyśmy się naszym mężczyznom

  • K. wyjechała – o tym już pisałam. Nie pisałam jednak o naszym spotkaniu w dzień dziecka. To był cudowny dzień, przygotowałam rzeczony piknik, z którym pojechaliśmy do K. zabierając po drodze moją Mamę. Na miejsce dojechali jeszcze drudzy Dziadkowie. Dorośli mieli co najmniej taki sam fun z imprezy ja Dzieciaki. Mimo, że przeganiał nas deszcz od stołu (bo udało nam się znaleźć park ze stołami i ławami, więc piknik odbył się w wersji bezkocykowej – choć i na tę okoliczność byłam przygotowana). Dobrze jednak, że znaleźliśmy trochę cywilizacji, bo o ile moja Mama jest rzeczywiście harcerką mimo swoich 75 lat, to moja ex-teściowa jeśliby usiadła na kocyku, to z tym kocykiem trzeba byłoby (jak mówią chłopcy „trzebało”)  ją odtransportować od razu na ortopedię L  Spotkanie było r e w e l a c y j n e. K. zadowolona, rozgadana (to zmiana!), uczuciowa, wręcz wylewna  (jeszcze większa zmiana :) ). Dostałam od Niej piękną laurkę na dzień matki oraz list. List piękny, mądry i do tego analogowy (!). Po powrocie do domu przeczytałam go (zgodnie z instrukcją dziecka, „jak wrócisz mamuś do domu, to go przeczytasz”). Wzruszyłam się – o co u mnie i tak nietrudno, skoro ryczę na kreskówkach – ale treść i miłość jaka w nim była zupełnie mnie rozmiękczyła. Oczywiście usiadłam od razu do odpowiedzi. A dzień to był szczególny! Bowiem równo piętnaście lat wcześniej, po raz pierwszy w życiu miałam swoją małą Córeczkę w objęciach. O tamtego dnia K. jest moją córką.

  • Sprawa w sądzie i oczekiwanie na postanowienie. Kiedy indziej o tym więcej.

  • Spotkanie klasowe. OOOO się działo! Co prawda nie dopisało wiele osób, ale z kilkoma dziewczynami (bo to sam babiniec się spotkał, zresztą chłopaków w klasie i tak było na lekarstwo) nie widziałam się od matury. A to już 25 lat!!! Wiem, że zabrzmi to nieprawdopodobnie (alby chyba tylkodla podczytywaczy poniżej 30 rż.), nic się nie zmieniło! Czułyśmy się, ba! zachowywałyśmy się jakby nie było tego ćwierwieku, jakby nie było różnych – niekiedy nawet ciężkich przeżyć - które stały się udziałem kilku z nas. Po prostu wypadłyśmy na spotkanie po lekcjach! Było bosko! Obiecałyśmy sobie, że nie tylko ze względów estetycznych (;) ) nie możemy czekać do następnego spotkania kolejnych 25 lat. Mam nadzieję, że uda nam się spotkać znowu niedługo.

  • Urodziny Wróżyka. Impreza w terenie. Nie ma wątpliwości, że Wróżyk ma konszachty z Tym na górze. Nie wiem doprawdy jak to zrobiła, ale w weekend, kiedy Warszawę pochłonęła woda, ona wykroiła w sobotnie popołudnie piękną, bezdeszczową aurę. Było ognisko, było piwsko (ja niestety byłam solo bo Z. został na dyżurze z Chłopcami), było obłędne jedzenie i super towarzystwo. Prezentowe show Wróżyka to osobna kategoria widowisk z rodzaju ”światło i dźwięk” :D Ostatnim razem, pięć lat temu, również były obchody centralne Jej urodzin i wówczas po raz pierwszy widziałam Agę w swoim imprezowym żywiole. Spieszę więc wyjaśnić ciekawskim cóż to jest to „prezentowe show”, choć nie mam złudzeń, że najbarwniejszy opis nie jest w stanie opisać tego, co Ona wyprawiała. Otóż przychodzi wieczorem, około 23-ciej moment, gdy Aga postanawia otworzyć  oraz zaprezentować otrzymane podarki. W tym celu zorganizowane zostało dodatkowe oświetlenie, aby podmiot liryczny był najlepiej widoczny dla wszystkich gości. I tu się wszystko zaczęło. Jej latorośl, Filip, podawał kolejne dary, krocząc krokiem Kacpra, Baltazara czy innego króla. Wróżyk gestami rodem z tragedii greckiej, rozrywała opakowania i czy nadawało się to bardziej, czy zupełnie się nie nadawało, starała się to przymocować do swojej garderoby. Z oczywistych względów, kolczyki tudzież torebka nie stawiały oporu i jubilatka błyskawicznie przyodziała się w nowe ozdoby. Problem zaczął się z lusterkiem, słojem na różne różności czy maszyną do szycia Łowicz (audycja zawiera lokowanie produktu). Tutaj jednak w sukurs przyszły kokardki przytroczone do opakowań, które jak te motyle ;) przysiadły na Agnieszkowym dekolcie. I Tyle tego było. Uważam, że to piękny gest wobec gości, którzy widzą jak obdarowana się cieszy na widok kolejny prezentów. Niestety patent ma Aga. Choć jestem zachwycona tym zwyczajem, nie wiem czy dokonałabym tego na swoich urodzinach z równym wdziękiem. Po tym wieczorze zaczęło czuć się jak nałogowiec w ciągu. Piątek - impreza, sobota - impreza, na niedzielę zaplanowana - impreza. Na szczęście ta ostatnia już Z. I choć i w piątek i w sobotę było fajnie, to naprawdę byłoby super, gdyby był ze mną Z.

  • Kolejny weekendowy dzień spędzony z MiM i obiecanymi dla nich pączkami. W zasadzie nic dodać, nic ująć. Pączki były, udały się jak chyba jeszcze nigdy i zostały pożarte. To, że nikogo nie rozbolał brzuch po sporej dawce drożdżowego gorącego ciasta jest zastanawiające. Choć mam swoją teorię. Może to jest jak z wódką pitą w dobrym towarzystwie, po której nie ma nazajutrz kaca? J

  • A w pracy wyjątkowo ciężki tydzień. Nie będę ściemniać. Odwykłam. Ot co! Pracuję codziennie zastępując swoją projektową szefową, która jest na urlopie. Jeszcze bardziej doceniam luksus pracy trzy dni w tygodniu. Do tego od wczoraj rodzę – z przerwami – piasek. Niestety kamica przypomniała sobie o mnie po dekadzie. Cóż, muszę swoje odcierpieć licząc, że na piasku się skończy. Trochę zemściło się na mnie, że za mało piję jak zrobiło się ciepło. Obiecuję. Poprawię się.I z piciem i z pisaniem.
Aha i do tego truskawki ciągle są takie drogie :(