wtorek, 21 maja 2013

osobiście...



A w ogóle życie to takie zaskakujące jest:

... pogoda piękna...
... K. daleko...
... Z. zdrowy i ciągle kocha...
... szkoła stara...
... Betty i Karolina czekają...
... Ojciec wreszcie skapitulował z jazdą samochodem...
I do tego wszystkiego Maria, czyli M.

I jak mam to „wszystko żyć”?

Tyle na mnie spadło różnych wrażeń i emocji, że nie wiem od czego zacząć. Mam poczucie, jakby jakaś tama wezbrana pękła i wszystko naraz na mnie spadło do przeżycia. Dramatu nie ma, zwłaszcza, że żadna tragedia się nie wydarzyła. Ale jakoś mam poczucie braku czasu na przeżycie wszystkiego w swoim tempie. O właśnie! To mi trochę doskwiera.

Pogoda jest piękna. Słońce zachwycające, nawet beton w mieście jakiś taki mniej smutny. Może dlatego, że zieleń jeszcze bardzo soczysta i „ociepla” wizerunek stolicy. Już nie pamiętam o zimie, a lato będzie bez K.
K. „zagospodarowuje się” w sanatorium. Wczoraj zrobiła furorę w szkole (wygląda na to, że faktycznie macierzyste gimnazjum ma całkiem niezły poziom), więc nauka Jej zupełnie nie stresuje. Na miejscu siłownia, basen raz w tygodniu (w piątek K. pokaże dzieciakom jak się pływa, oj pokaże:) ), osobisty terapeuta, cudowna siostra przełożona (zwana przez panią Kierownik – Kapralem), dzieciaki otwarcie przyjmujące do swojego grona K.  
Dziecko się czuje bezpiecznie. Dziecko jest zaopiekowane. Dziecko jest daleko. Tęsknimy. K. my z Z. i Chłopcy. A to dopiero pierwsze dni. Przed nami jeszcze osiemdziesiąt (!)

Wczoraj byliśmy z Z. w Łodzi. Jak co sześć miesięcy. A teraz już nas tam nie chcą!  A ściśle: nie chcą tam Z. Hura! Po pięciu latach bez wznowy, teraz co sześć miesięcy badanie USG i analizy na miejscu. Przedziwne uczucie, że już nie będzie wycieczek do Łodzi. Z jednej strony niepokój, który zawsze nam towarzyszył w drodze do, a potem cudowny czas szwendania się za rękę i powrotu do domu jak po randce. I teraz już koniec.
Musimy więc sobie wymyślić jakąś inną trajektorię i powód wspólnych wypadów :) Tym razem już bez stresu w drodze „tam”. 
Z. jest zdrowy!!  I wciąż mnie kocha!! A tego się nie leczy :) na szczęście!

Dzisiaj przed pracą udałam się na sentymenetalny spacer do swojego ogólniaka. Za trzy tygodnie 25-lecie matury i jubileusz pięćdziesięciolecia szkoły. Pojechałam więc z ciekawości jak szkoła już się do tego przygotowuje, czy są jakieś dodatkowe informację o „obchodach centralnych” itp. A tu niespodzianka. Miejsce się zgadza, adres się zgadza, budynek też, obok piękny, wybudowany na miejscu szkolnego basenu ośrodek sportowy, ale numer szkoły się nie zgadza! Bo w tym miejscu mieści już zupełnie inna szkoła. Okazało się, że moje L.O zostało przeniesione w nowe miejsce.
Udałam się jednak na wspominkowy spacer po szkolnych śmieciach. Już w progu uderzył mnie znajomy widok. Posadzka. Ta sama, którą zapamiętałam pierwszego września 1984 roku. I wszystko było wzruszające, i łza w oku błyszczała do momentu jak weszłam na korytarz. A tam, kurcze, czas się zatrzymał. A właściwie czas przestał istnieć. Na ścianach ta sama farba, (i kolor i stan, wskazujący na brak jakiegokolwiek remontu od ponad trzech dekad!) Zapamiętałam tę lamperię na korytarzu z przerw przesiedzianych na linoleum przed klasami i z oczekiwania na wyniki ustnych matur. Ale to już nie są sentymenty. Moja szkoła wygląda jak trup! Rozkładające truchło, z którego odpada ciało, które jest odrażające i nie nosi śladów jakiejkolwiek urody. Przeszłam wszystkie korytarze, zajrzałam tak gdzie się dało, poszłam do stołówki. I wyszłam oszołomiona. I smutna.
Dla czystej formalności pojechałam pod nowy adres szkoły. Ale to już nie moja bajka. Tam nie ma moich wspomnień, te mury to już obcy budynek, dla mnie bezduszny i nic nie znaczący. Do tego nie uczy już żaden „mój” nauczyciel. To dobrze, że odbyłam tę wycieczkę w taki piękny dzień jak dziś. Gdyby padało, płakałabym razem z deszczem.

Już dwa razy dzwoniła Betty. Kiedy do mnie przyjedziesz wreszcie? Pyta. A ja nie wiem kiedy, a bardzo spotkania z nią są dla mnie ważne. Za chwilę kończy się jej urlop zdrowotny i wróci do szkoły. Muszę wygospodarować czas na wizytę. Bardzo tego chcę. Karolina już nawet nie dzwoni. Ważko, przyjadę któregoś wieczoru w tym tygodniu, obiecuję. Pamiętam o Tobie Kochana.

No a ojciec skasował znak drogowy. Jak to dobrze, że zatrzymał się na nim a nie na człowieku. Od lat powtarzałam Mamie, że nie powinna pozwalać mu jeździć autem. Jej argumentacja o atrybutach gasnącej już męskości i jedynej rozrywce jaką ma ojciec zupełnie mnie obezwładniały. Niestety dopiero takie zdarzenie skłoniło ojca do refleksji. Mam tylko nadzieję, że naprawdę już nie usiądzie za kierownicą. Jestem zdania, że od pewnego wieku, lub po przebyciu określonych chorób, kierowcy niezawodowi powinni obligatoryjnie przechodzić systematyczne badania dopuszczające za „kółko”. Za rozwojem medycyny nie rozwija się ustawodawstwo. Luki prawne są porażające, a ich konsekwencje leżą na cmentarzach.

I do tego "na dokładkę" M. M., która zaskoczyła mnie swoim pojawieniem, bezinteresownością i uwagą. Towarzyszą mi rozterki niewiernego męża. Mam naturę monogamistki, unikam wchodzenia w nowe zażyłe relacje, bo one wymagają uwagi, poświęcenia, czasu i troski. A jest przecież jeszcze Justyna, Ważka, Agnieszka, Wróżyk, Betty… Nie da się jednak oprzeć czarowi unikalnej Wartości. Darowi Ginącego Gatunku. Sporo namieszałaś M. I dziękują Ci za to. A za zapach Florencji dziękuję poza konkursem.

czwartek, 16 maja 2013

Dzisiaj trochę o wnętrzarskich inspiracjach

Od ładnych obrazków, zachwycająco urządzonych wnętrz i piękna w ogóle jestem po prostu uzależniona. I wie to każdy z moich znajomych i Przyjaciół.
 A w perspektywie przecież dwie łazienki do wykończenia więc i radary na poszukiwanie przeróżnych inspiracji działają na najwyższych obrotach. Co prawda jedną z łazienek - tzw. męską - będzie urządzał Z. ale na pewno nie wytrzymam i coś niecoś będę starała się wrzucić (chyba, że "dostanę po łapkach" od Z., jak ostatnio, kiedy o mały włos nie zostawił mnie z całym kompozycyjno-logistycznym bałaganem na głowie ;) ).
Dzisiaj kilka inspiracji, niekoniecznie łazienkowych, ale takich,, które zwróciły moją uwagę.
Te zdjęcia pochodzą ze stronki, na której umieszczono podpowiedzi dla właścicieli małych kuchni.

http://www.buzzfeed.com/twopoodles/lifehacks-for-your-tiny-kitchen

http://www.buzzfeed.com/twopoodles/lifehacks-for-your-tiny-kitchen

http://www.buzzfeed.com/twopoodles/lifehacks-for-your-tiny-kitchen

http://www.buzzfeed.com/twopoodles/lifehacks-for-your-tiny-kitchen

http://www.buzzfeed.com/twopoodles/lifehacks-for-your-tiny-kitchen

http://www.buzzfeed.com/twopoodles/lifehacks-for-your-tiny-kitchen

http://www.buzzfeed.com/twopoodles/lifehacks-for-your-tiny-kitchen

http://www.buzzfeed.com/twopoodles/lifehacks-for-your-tiny-kitchen

A ten wynalazek jest po prostu genialny!!

http://davisongoons.blogspot.com/2010/11/check-out-my-moves.html


http://davisongoons.blogspot.com/2010/11/check-out-my-moves.html

http://davisongoons.blogspot.com/2010/11/check-out-my-moves.html

http://davisongoons.blogspot.com/2010/11/check-out-my-moves.html

Jeśli zaś chodzi o łazienki, to zupełnie obezwładniły mnie te obrazki, pochodzące z firmowej strony na FB - będącej wizytówką sklepu A&A Bath, prowadzonego przez dwie Agnieszki: Suchorę i Turosieńską.















oraz łazienki projektu duetu A&A Bath zaprojektowane dla Masuria Arte:

A&A Bath

A&A Bath

A&A Bath

A&A Bath




środa, 8 maja 2013

zniewalające słonko i aż w murach siedzieć się nie chce

... a trzeba...

Weekend nie rozpieścił pogodą - co jak pisałam - dla mnie było korzystne. Za to teraz....!

Tymczasem szkolenie oddaliło się w bliżej nieokreśloną przyszłość. Praktycznie skończyłam przygotowanie podręcznika.. Organizator natomiast zaczął się trochę wygłupiać z negocjacjami finansowymi...Choć w pierwszej chwili szlag jasny mnie strzelił, po ochłonięciu i złapaniu dystansu stwierdziłam, że poradzę sobie i z taką przeciwnością. Podręcznika firma nie dostanie, uczestnicy będą musieli obejść się slajdami a ja z czystym sumieniem wykorzystam swoją pracę jeszcze przy innej szkoleniowej okazji.

... a tymczasem słońce rozświeciło się na dobre i nie daje pracować!
Grzecznie jednak siedzę na posterunku, ale duszą jestem na świeżym powietrzu...

Wczorajszy dzień spędziłam z Marią i było to bardzo miłe doświadczenie :D. Poczułam się trochę jak nastolatka. Obie niepoprawne politycznie, rozchachane (w zasadzie jak to słowo się pisze?), spontaniczne i zdecydowanie poza wszelkim szufladkowaniem. Ze śladami wczorajszego nastroju jechałam dzisiaj do pracy, co dodatkowo - oprócz słońca - wprawia mnie w wagarowy nastrój. 


Odliczamy rodzinnie ostatnie dni do wyjazdu K. W przyszły piątek dziecko rozpocznie swoją trzymiesięczną przygodę poza domem. Już rozpędzamy się w tęsknocie, ale wszyscy - z samą zainteresowaną włącznie - wierzymy, że dobrze Jej to zrobi. A czy zrobi? - okaże się pod koniec wakacji. Za to teraz ostatnie zakupy, ustalenia i decyzje. Co powinna ze sobą zabrać, co będziemy jej dowozić w weekendy, co jeszcze kupić itp. W portfelu noszę listę "mamo to są jeszcze niezbędne rzeczy do kupienia".

I jeszcze z innej beczki: jeden z podczytywaczy, zainspirowany naszym kurnikiem, wyposażony w moje szkice, swoją inwencję i materiały budowlane buduje własny kurnik! Już dostałam zgodę na publikację zdjęć tego dziełka, którego czuję się... jakby... matką chrzestną...? ;)
A nasz kurnik wciąż niezasiedlony z powodu... regulaminu uchwalonego w gminie, zakazującego hodowania zwierząt w domostwach nie posiadających statusu gospodarstwa rolnego!!! Mam nadzieję, że w końcu mieszkańcy się skrzykną i uda się obalić ten głupi zapis. W wielu bowiem przydomowych ogrodach ludzie hodują po kilka kurek, króliki czy trzymają mleczną kozę, mogąc tylko w ten sposób, zapewnić swoim alergicznym dzieciom pełnowartościową, świeżą i ekologiczną żywność.

środa, 1 maja 2013

Pracowity długi weekend, otwarcie sezonu grillowego i plany kurnika dla chętnych :)

Nawet kapryśna w końcu pogoda, która jest w trakcie tego długowyczekiwanego po zimie weekendu majowego nie specjalnie mi przeszkadza.
Mam sporo pracy nad przygotowywanym właśnie szkoleniem. Siedzę więc przy komputerze i nic mnie z domu nie wyciąga :)



Zrobiłam też rachunek sumienia i odpowiedziałam wreszcie na prośby kurnikowych podczytywaczy :) W Kurzej stopie już zeskanowane plany kurnika!






A dzisiaj gratka: otwieramy sezon grillowy! I
I TO NIE U NAS!!!

choć raz to my gdzieś jedziemy :)

Zamarynowałam wczoraj kurze skrzydełka, uda i wieprzowe goloneczki, zrobię jeszcze bakłażany na przystawkę, wsiądziemy w naszą srebrną strzałę i hajda!

Jakie to miłe, że tym razem to nie na mojej głowie będzie organizacja kolacji. Uwielbiam podejmować gości, przepadam za przygotowywaniem dla nich przysmaków, ale czasem marzyło mi się, żeby kogoś innego o organizację bolała głowa - nie nas. I stało się! Bardzo się cieszę na to wyjście. Zwłaszcza, że od jutra będę mogła mocniej przysiąść fałdów przy koncepcyjnej pracy.